Odstrasza ich nie tylko wszechobecna korupcja, ale też brak podstawowej infrastruktury i polityczna niestabilność: państwowości Kosowa wciąż nie uznaje pięć państw Unii Europejskiej. Najmłodsze państwo Europy tkwi w błędnym kole – i nic nie zapowiada, by miało się z niego wyrwać.

Rząd obwinia globalny kryzys

Ucieczka zagranicznych inwestorów nie jest w Kosowie niczym nowym – gorzej, że władzom przez ostatnie dwa lata nie udało się jej powstrzymać. Jeśli jeszcze w 2007 r. międzynarodowi administratorzy Kosowa – którzy od czasu wojny w 1999 r. praktycznie rządzili tą dawną prowincją Serbii – odnotowali napływ inwestycji zagranicznych rządu 421 mln euro, to już rok później było to tylko 355 mln. Według wstępnych szacunków i ta suma zmniejszyła się w 2009 r. o kolejne 25 proc.
Władze w Prisztinie dopatrują się przyczyn tej sytuacji w globalnym kryzysie gospodarczym. Jednak eksperci upatrują problemu gdzie indziej: w uzależnieniu od dotacji ze świata, które stanowią dziś 15 proc. budżetu państwa, w korupcji o astronomicznych rozmiarach oraz upadku przemysłu. Na dodatek, jak przyznaje sam rząd Kosowa, 4-proc. wzrost gospodarczy odnotowany w 2009 r. to wynik osiągnięty niemal wyłącznie dzięki inwestycjom publicznym.
Reklama

Kraj bez prądu i dróg

Nawet ten pozorny sukces może wkrótce być jedynie wspomnieniem. Już dziś 40 – 43 proc. mieszkańców Kosowa nie potrafi znaleźć sobie legalnej pracy. Co roku na rynek wchodzi około 30 tys. kolejnych młodych bezrobotnych. W większości żyją z pieniędzy przesyłanych przez wielotysięczną diasporę rodaków rozsianą po całej Europie, zwłaszcza południowej. Dlatego wielu z nich w końcu decyduje się na wyjazd na Zachód (pod warunkiem że uda im się zebrać 2 – 3 tys. euro – tyle bowiem biorą miejscowi szmuglerzy za przerzucenie jednej osoby do krajów UE).
Zostają więc najbiedniejsi i najgorzej wykształceni. W efekcie Kosowo – kiedyś ważny gracz na rynkach metali – dziś nie produkuje już niemal nic. Deficyt handlowy sięgnął astronomicznej kwoty 1,7 mld euro. Potrzebne kosowskim Albańczykom towary przyjeżdżają z Macedonii, a kosowscy Serbowie robią zakupy w Serbii. Jednocześnie śladowy eksport – wart kilkanaście milionów euro – w ubiegłym roku zmniejszył się o kolejne 18 proc.
Kosowo najwyraźniej zmarnowało swoją szansę. Pod tą częścią Bałkanów leżą drugie co do wielkości złoża węgla w Europie, a jedna z miejscowych firm – koncern wydobywczy Trepcza – niegdyś była największym eksporterem socjalistycznej Jugosławii. Dziś po przemyśle z czasów Tity pozostały jedynie niezbyt malownicze ruiny. Nic zresztą dziwnego, Prisztina nie potrafi nawet zapewnić ciągłości dostaw prądu – nieodzownego dla przemysłu. W efekcie 60 proc. gospodarki stanowią szeroko pojęte usługi, kolejne 20 proc. – rolnictwo.
– Na tym etapie największe znaczenie dla inwestorów zainteresowanych Kosowem mają nie tyle miękkie czynniki, jak polityka władz czy gigantyczny poziom korupcji, lecz przede wszystkim brak regularnych i pewnych dostaw elektryczności oraz kompletnie niemal zrujnowana infrastruktura – mówi nam Denisa Kostovicova, politolog z London School of Economics. Według niej dopiero po zapewnieniu prądu i dróg przyjdzie czas na wyplenienie korupcji i przyjazną inwestorom gospodarkę.
Tyle że władze Kosowa wolą najwyraźniej inwestować w spektakularne, ale też absurdalne projekty. W ubiegłych latach ogłoszono przetargi m.in. na budowę opery imienia Ibrahima Rugovy (nieżyjącego już lidera kosowskich Albańczyków w latach 90.) czy budowę metra w 170-tysięcznej miejscowości Ferizaj/Uroszevac. Jednocześnie prace nad nową elektrownią czy autostradą mającą połączyć Prisztinę z albańskim portem w Durres ciągną się w nieskończoność. A kolejni inwestorzy pakują walizki.
ikona lupy />
Demonstracja kosowskich Albańczyków w Mitrovicy Fot. AFP / DGP