Rząd musiał zweryfikować swe plany. W ciągu tych 18 miesięcy złoty zdążył się osłabić o 50 proc. w stosunku do euro, a potem umocnić o ponad 20 proc. Odbyła się szeroka debata w kraju i za granicą o korzyściach i stratach wynikających z posiadania własnej waluty. Kurs walutowy okazał się najbardziej efektywnym amortyzatorem zmian i najlepszym sposobem utrzymania konkurencyjności gospodarki. Miał też negatywne konsekwencje, choćby problem opcji walutowych. Ale co ważniejsze, perspektywa wejścia do euro oddaliła się, gdyż eksplodował deficyt budżetowy. Z obecnego poziomu 7 proc. PKB daleko do 3 proc. wymaganych w traktacie z Maastricht. I to właśnie jest główną przyczyną tego, że temat euro zszedł na drugi plan, nie jest już poruszany w debacie publicznej. Zapomnieliśmy tak szybko o naszych strategicznych planach?
Chciałbym się skupić na tym, w którym momencie przyjęcie przez Polskę euro byłoby najkorzystniejsze. A także odpowiedzieć na pytanie: jak ograniczyć ryzyko wystąpienia zjawisk negatywnych? Jak widać na przykładzie Grecji, posiadanie euro nie chroni przed problemami. Co więcej, posiadanie euro w przypadku takiego kraju jak Grecja rozleniwia, gdyż tworzy nadzieję, że w sytuacji trudnej pozostali członkowie Eurolandu pomogą. Grecy stali się wyłącznie beneficjentami wspólnej waluty, nie podejmując u siebie reform.
Jedną z ważniejszych kwestii w procesie przyjmowania wspólnej waluty jest moment, w którym należy tego dokonać. Moment przejścia będzie w znacznym stopniu decydował o poziomie kursu walutowego, po jakim będziemy zamieniać złotówki na euro.
Optymalnym terminem wchodzenia do przedsionka euro, czyli ERM2, był styczeń 2010 r. Według najlepszej dzisiejszej wiedzy był to moment, w którym polska gospodarka znajdowała się we wczesnej fazie ożywienia. W kolejnych latach gospodarka będzie się prawdopodobnie coraz szybciej rozwijała, deficyt w związku z tym będzie malał, inflacja rosła, a złoty się umacniał. Każdy rok opóźnienia oznacza silniejszego złotego i wyższą inflację. Jak wiadomo, termin styczniowy był zupełnie niemożliwy ze względu na rekordowo wysoki deficyt budżetowy. I tu jest problem: niski deficyt najłatwiej będzie osiągnąć, kiedy polska gospodarka będzie na najwyższych obrotach. Ale wtedy też najprawdopodobniej złoty będzie rekordowo silny. Tak więc obawiam się, że moment przyjęcia wspólnej waluty będzie pochodną wygody polityków, a nie optymalnego momentu z punktu widzenia właściwego kursu wymiany. Zbyt silny złoty to bowiem złudzenie luksusu – nasze pensje przeliczone na euro mogą sprawiać wrażenie relatywnego bogactwa, ale z drugiej strony dla gospodarki oznacza to wysokie koszty i zaniżoną konkurencyjność.
Reklama
Kolejny element, o którym trzeba pamiętać, to elastyczność rynku pracy. Kiedy kraj pozbywa się możliwości szybkiego odzyskania konkurencyjności poprzez osłabienie kursu wymiany, musi posiadać inny instrument, jakim jest elastyczny rynek pracy. Czyli taki, który poprzez ograniczenie wzrostu płac, w sytuacjach krytycznych poprzez obniżkę płac, byłby w stanie umożliwić odzyskanie konkurencyjności. Grecy właśnie tej zdolności nie mają.
I na koniec ważna lekcja z ostatniego kryzysu. Niższe niż w Polsce stopy procentowe, które zaimportujemy automatycznie, przechodząc do strefy euro wraz ze stabilną walutą, będą sprzyjały akcji kredytowej. Między innymi na rynku nieruchomości, ale też i w innych obszarach. Ważnym zadaniem dla regulatorów będzie taki nadzór nad systemem finansowym, aby nie powstały bańki spekulacyjne na rynkach aktywów.
Łatwy i stabilny pieniądz może być zagrożeniem, tak jak w przypadku Grecji rozleniwiając rządzących lub tak jak w przypadku Hiszpanii czy Irlandii sprzyjając powstawaniu baniek spekulacyjnych. Szkoda, że o tych kwestiach w Polsce mało się rozmawia.