Gazeta ironicznie wypowiada się o hiszpańskim premierze. José Luis Rodríguez Zapatero radzi sobie z gospodarką swojego kraju śpiewająco - jeśli za jego hymn przyjąć piosenkę „Mañana” (jutro) Peggy Lee lub „Forget Domani” (zapomnieć o jutrze) Franka Sinatry. Reformy gospodarcze w Hiszpanii są ciągle odkładane na jutro, a, jak śpiewał Sinatra, „jutro nigdy nie nadejdzie”.

The Wall Street Journal wymienia główne bolączki hiszpańskiej gospodarki - trwająca siódmy kwartał z rzędu recesja, blisko 20-proc. bezrobocie i deficyt budżetowy sięgający 11,4 proc. PKB. Zagraniczny dług Hiszpanii wynosi bilion dolarów. I, zdaniem gazety, kraj musi poradzić sobie ze swoimi problemami sam, ponieważ pomoc z Unii Europejskiej jest mało prawdopodobna.

Hiszpańskie władze liczą na wzrost gospodarczy na poziomie 3 proc. już w 2012 roku. Są jednak w swoich wizjach osamotnione - realne prognozy mówią, że tempo zwiększania się hiszpańskiego PKB nie przekroczy 2 proc. do 2014 roku. Hiszpania nie może liczyć też na zwiększone zyski z eksportu, w 70 proc. kierowanego do krajów UE, które także borykają się z ekonomiczną stagnacją. Pobudzenie państwowego popytu nie jest łatwe przy obecnym bezrobociu i braku zaufania ze strony konsumentów.

Hiszpanie muszą zacisnąć pasa i zdecydować się na spore oszczędności. Na to się jednak nie zanosi. Co prawda, zostanie podniesiony wiek emerytalny z 65 do 67 lat, a zatrudnienie w służbie publicznej się zmniejszy, ale zdaniem WSJ działania podjęte przez hiszpański rząd są niewystarczające. Planowane obniżenie deficytu budżetowego do 3 proc. PKB w 2013 r. zaledwie w 4,1 proc. będzie pochodzić z cięć wydatków. Premier nie umie poradzić sobie z bałaganem na rynku pracy, a zdobycie przychylności związków zawodowych jest dla niego istotniejsze od reformowania gospodarki.

Reklama
ikona lupy />
Kolejka bezrobotnych przed urzędem pracy w Madrycie / Bloomberg
ikona lupy />
Madryt, stolica Hiszpanii / Bloomberg