Unia Europejska uświadamia sobie teraz, że grecki kryzys ujawnił kilka istotnych niedoskonałości wspólnej waluty. Nie ma sensu temu zaprzeczać. Euro może zostać uratowane przez pełną centralizację kontroli nad podatkami i wydatkami.

Jest tylko jeden problem: wspólny rząd gospodarczy dla całej strefy euro nie będzie działał. Zrezygnowano by w ten sposób ze zbyt dużej części suwerenności narodowej. Czas dla takich zmian jest fatalny. I wciąż nie ma żadnego mechanizmu, który wymusiłby wprowadzenie w życie nowych przepisów stworzonych we Frankfurcie, czy Brukseli.

Z każdym pogłębieniem tego kryzysu, euro jest coraz bliżej i bliżej rozpadu. W ciągu kilku lat możemy znów mówić o deutschemarkach, frankach i pesetach.

Po zbyt długich wahaniach przywódcy polityczni uświadamiają sobie teraz, że fundamenty, na których zbudowano euro, nie były specjalnie mocne.

Reklama

Pakt stabilności i wzrostu, który ograniczał deficyty budżetowe do 3 proc. PKB, nie zadziałał. Dziury w finansach publicznych Grecji były dużo większe od tego limitu nawet w dobrych latach, a w wielu innych państwach wzrosły do podobnych poziomów po załamaniu światowej gospodarki. Ten „darmowy lunch” stał się masowy.

Państwa mogły rozdymać wydatki jak szalone i liczyć na pomoc od swoich sąsiadów. Nie wiadomo, jak cały system mógł przetrwać na dłuższą metę przy takich zasadach. Każdy miał bodziec, aby zwiększać wydatki. Zachęt do udzielenia wsparcia nie było.

Odpowiedź UE

„Komisja proponuje wzmocnić pod względem decyzyjnym zarządzanie gospodarcze w Unii Europejskiej” – głosi zeszłotygodniowe oświadczenie KE. Kraje członkowskie mają zostać zmuszone do uzgadniania swoich narodowych budżetów na poziomie unijnym.

Nie jest trudno dostrzec skutki takiego posunięcia.

„Kryzys związany z długiem publicznym może zadziałać jako katalizator dla jeszcze bliższej unii pomiędzy europejskimi krajami” – napisali 11 maja w nocie do inwestorów analitycy Morgan Stanley. „Decyzje podjęte w ten weekend najpierw przez europejskich przywódców, a potem przez ministrów finansów są krokiem milowym na drodze do unii fiskalnej w strefie euro”.

Unia fiskalna, w której decyzje, co do budżetów i podatków są podejmowane na poziomie centralnym, stanowiłaby rozwiązanie problemu. Kraje członkowskie nie mogłyby uchwalać deficytów, na których sfinansowanie ich nie stać. Kiedy wystąpiłyby jakieś kłopoty, pieniądze mogłyby zostać przesunięte z krajów, którym powodzi się dobrze, do tych, które potrzebują pomocy. Tak jak dzieje się to wewnątrz jednego kraju. Tak powinno to działać również w strefie euro. Ale są przyczyny, aby wątpić, czy to możliwe.

Trzy powody

Po pierwsze, zrezygnowano by w ten sposób ze zbyt dużej części suwerenności narodowej. Państwa chciały wspólnej waluty. Nie było jednak mowy o wspólnym rządzie. W momencie, w którym państwem traci kontrolę nad polityką fiskalną, przestaje być niepodległym państwem i staje się prowincją innego państwa. Trudno uwierzyć, aby taki krok zyskał uznanie w referendach, czy później – w wyborach. Wielkim wyzwaniem jest już przekonanie podatników, aby dotowali regiony w ramach tego samego kraju. Przekonanie elektoratu, aby wysyłać wpływy z podatków do jakiejś centralnej władzy, bez możliwości kontroli nad tym, jak będą one wydawane, może okazać się niemożliwe.

„Prawo budżetowe jest sprawą parlamentów narodowych” – powiedział w zeszłym tygodniu Guido Westerwelle, minister spraw zagranicznych Niemiec. „Komisja Europejska nie określa budżetu. To jest zadanie dla niemieckiego parlamentu, dla Bundestagu”.

Po drugie, to fatalny okres dla takich zmian. Przez następne pięć lat jedyną rzeczą, jaką serwować będą nam rządy, będzie ból. Deficyty wymknęły się spod kontroli. Wydatki muszą zostać obcięte. Tworzenie jakiejkolwiek unii fiskalnej byłoby trudne nawet w czasach boomu, kiedy można przeznaczyć mnóstwo pieniędzy na budowę nowych szkół i dróg. W czasie, gdy wydatki muszą być obniżane, taki ruch będzie dużo trudniejszy. UE przejmie kontrolę nad narodowymi budżetami dokładnie w tym momencie, w którym trzeba będzie ciąć wydatki. Czy to brzmi popularnie? Raczej nie.

Brak egzekucji

Po trzecie wciąż brak jest mechanizmu egzekucji podjętych decyzji. Ostatnia propozycja jest taka, że wszystkie narodowe budżety są przesyłane z wyprzedzeniem do Brukseli. UE je zatwierdza, lub nie.

Więc co się stanie, jeśli budżet zostanie odrzucony, a lokalni politycy spuszczą Unię na drzewo. Europolicja nie wtargnie do parlamentu takiego kraju członkowskiego i nie wyprowadzi polityków w kajdankach. Jak dotąd, nowe propozycje sprowadzają się do wprowadzenia zmian w pakcie stabilności, wprowadzających kilka nowych formularzy do wypełnienia i zapowiadających trochę warczenia w przypadku złamania zasad. Do tej pory to nie działało, dlaczego miałoby zadziałać tym razem?

Unia Europejska zdołała wymyślić tylko jedną propozycję rozwiązania kryzysu wywołanego przez grecką górę długu. Ale ono i tak nie zadziała. W momencie, w którym stanie się to jasne, pozostanie tylko jedna opcja: pozwolić euro umrzeć.