Problem Europy nie polega na tym, że Grecja znalazła się w tarapatach. Problemem jest to, że wiele krajów Europy zwiększyło ponad miarę swe deficyty budżetowe, co spowodowało największy od II wojny światowej przyrost zadłużenia. Obawy dotyczą tego, jak i czy poszczególne kraje Europy będą w stanie wyjść z wielkiego zadłużenia. W ostatnim tygodniu Hiszpania i Portugalia ogłosiły plany reform w celu szybkiego ograniczenia deficytu budżetowego. Hiszpania przedstawiała pakiet rozwiązań, które w przyszłym roku mają doprowadzić do obniżenia deficytu do poziomu 6 proc. z 11,2 proc. w 2009 r. i 9,3 proc. w 2010 r. Z kolei Portugalia chce zejść z deficytem z 9,4 proc. w 2009 r. i 7,3 proc. w tym roku do 5,1 proc. w przyszłym. Reformy te zostały wymuszone przez presję rynków finansowych, które żądały coraz wyższej premii za obligacje tych krajów. Widać dziś, że Europa wyciąga wnioski z kryzysu i stara się uniknąć scenariusza greckiego, w którym jedyną deską ratunku była pomoc międzynarodowa. Paradoksalnie jednak rynki finansowe zareagowały negatywnie na te pakiety reform, obawiając się pogłębienia recesji i tym samym kontynuacji problemów z zadłużeniem. W krótkim okresie rynki finansowe mogą mieć rację. Ale w długim okresie moim zdaniem racji nie mają – akurat uzdrawianie finansów publicznych wraz z osłabianiem euro jest jedną z najprostszych dróg wyjścia z kryzysu. Słabsze euro to wzrost konkurencyjności europejskich produktów (co jest istotne szczególnie dla największego eksportera w Europie – Niemiec), a głębokie reformy fiskalne to szansa na bezpieczny długofalowy wzrost.
Jest jednak jedno ale. Wzrost gospodarczy w Europie taki, jaki był przed kryzysem w wielu krajach, nie wystarczy, by bez dodatkowych reform wyjść na stałe z ciężaru długu. Europa w perspektywie najbliższych lat może rozwijać się w tempie 1 – 2 proc., co nie daje szans na obniżenie zadłużenia. Dług można bowiem obniżać poprzez wzrost gospodarczy w przypadku generowania nadwyżki budżetowej, a taka przy tak mizernym wzroście gospodarczym jest mało prawdopodobna. Do tego dochodzi efekt starzejącego się społeczeństwa, czyli perspektywa wzrostu wydatków państwa, i to w nieodległej przyszłości. Innymi słowy, same reformy fiskalne nie wystarczą. Potrzebne są tzw. reformy podażowe, które zwiększają zatrudnienie, aktywność gospodarczą, sprzyjają powstawaniu nowego popytu. Dla przykładu w Grecji bardziej otwarty ma być dostęp do wielu zawodów. W Niemczech już kilka lat temu nieco zliberalizowano reguły prowadzenia handlu. Ale reformy te muszą pójść dalej. Jeśli społeczeństwa Europy chcą wyjść z pułapki i zbliżyć się do tempa wzrostu rzędu 3 – 4 proc., będą zmuszone do reformy państwa w kierunku modelu anglosaskiego. Czyli z otwartym i elastycznym rynkiem pracy, otwartym na pracowników z innych krajów z deregulowanym rynkiem produkcji. Bez takich reform Europę czeka wieloletnia stagnacja. W pewnym sensie podobna do tej, jaka miała miejsce przez prawie dwie dekady w Japonii.
Dziś widać, że dotychczasowy model nie jest w stanie sprostać obecnym wyzwaniom. To, czy Europa będzie się upierać przy swym modelu – z którego politycy wielu krajów są wciąż dumni – czy też będzie w stanie reformować gospodarkę w stronę modelu anglosaskiego, będzie kluczem do odpowiedzi na pytanie o przyszłość Europy.