Zaczęli mi wyjaśniać, że Indiach praktycznie jest nie do pomyślenia studiować nauki humanistyczne. Ich dzieci planowały zostać lekarzami bądź inżynierami albo, w najgorszym razie, ekonomistami. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego niektóre zawody - zwłaszcza biznes i zarządzanie - są aż tak bardzo popularniejsze w jednych krajach niż innych.
To nie jest tylko kwestia akademickiej ciekawości; to szczególnie istotne dla rankingu FT studiów magisterskich z zarządzania (Masters in Management), który został zdominowany przez francuskie szkoły biznesowe: 17 z 65 najlepszych programów tego rodzaju (i pięć w czołowej dziesiątce) jest realizowanych przez francuskie uczelnie.

>>> Raport: Ranking uczelni FT

Dominacja francuskich grandes écoles nie jest zaskoczeniem dla nikogo, kto rozumie osobliwość francuskiego systemu szkolnictwa wyższego. Generalnie, każdy kto zdaje "le bac" (maturę), jest uprawniony do miejsca na uniwersytecie. Ale ci, którzy chcą studiować w elitarnych i często drogich grandes écoles, muszą pokonać dodatkowy szczebel w postaci dwóch lat specjalistycznego szkolenia, zakończonego egzaminem kompetencyjnym.

Od lat grono francuskiego establiszmentu tworzone jest nieodmiennie przez absolwentów tych szkół. I w miarę, jak widmo bezrobocia zaczyna zaglądać w oczy francuskiej klasie średniej, rodzice są skłonni inwestować każde środki w taką edukację swego potomstwa, która zapewni mu przewagę na rynku pracy, zaostrzając rywalizację o miejsca w tych szkołach. Tymczasem les grandes écoles kształcą tylko dwie grupy zawodowe: inżynierów i biznesmenów. Jeśli ktoś chce studiować filozofię lub literaturę, medycynę bądź prawo - musi skorzystać z państwowego szkolnictwa wyższego.

Reklama

Wszystko to jest osobliwie francuskie. A jak sprawy się mają w USA; jakie studia pozwalają się tu dostać na sam szczyt? Prawo? Biznes? Tak mogłoby się wydawać. Barack Obama jest, ma się rozumieć, prawnikiem, zaś George W. Bush studiował na Harvard Business School. W Niemczech, słynących ze swego technologicznego know-how, kanclerz Angela Merkel jest naukowcem - studiowała fizykę na uniwersytecie. Indyjski premier, Manmohan Singh, jest ekonomistą.

Wybitnie interesującym przypadkiem jest Wielka Brytania. Jakie studia wywindują cię do władzy w Albionie? Otóż ponadczasowa klasyka: oksfordzkie PPE (philosophy, politics, economics) - filozofia, politologia i ekonomia. Nie tylko David Cameron ukończył ten interdyscyplinarny kierunek, ale także pięciu innych Konserwatystów z rządzącej koalicji: William Hague, minister spraw zagranicznych; Sir George Young, przewodniczący Izby Gmin; Philip Hammond, minister transportu; oraz Jeremy Hunt, minister od wszystkiego począwszy od kultury i mediów po zawody olimpijskie. Chyba najciekawszy jest jednak David Willetts, minister gospodarki, innowacji i oświaty: człowiek, który sprawuje nadzór nad szkołami biznesu!

Absolwentów kierunków biznesowych jest w brytyjskiej elicie jak na lekarstwo (choć uczciwie trzeba nadmienić, że Hague ma dyplom MBA z Insead). W tym kontekście zaskakująca może być wysoka lokata brytyjskich szkół biznesowych w rankingu FT MiM. Z 65 uczelni ujętych w zestawieniu, 11 znajduje się właśnie na Wyspach, co plasuje Wielką Brytanię na drugim miejscu tuż za Francją w ilości szkół reprezentowanych w rankingu.

Wiodącą szkołą brytyjską jest London School of Economics and Political Science (LSE), okupująca w tym roku siódme miejsce w światowym rankingu. Uczelnia ta słynie w świecie z rygorystycznego podejścia do nauk społecznych, ale jej niedawno utworzony wydział zarządzania jest przez wielu sceptycznie traktowany. Wystrzegając się nauczania biznesu przez całe dekady, LSE dopiero niedawno zdecydowała, że chce wejść do gry.

Pogląd, że zarządzanie nie jest tak naprawdę "odpowiednim" kierunkiem akademickim, przez lata prześladował brytyjskie szkoły biznesowe i wciąż dominuje sposób myślenia w zarządach wielu firm. Pozostaje więc pytanie: jak to możliwe, że brytyjskie uczelnie wypadają tak dobrze w rankingu MiM?

Odpowiedź jest pouczająca, a najlepiej ilustruje ją LSE: 100 procent studentów jej kierunku MiM pochodzi spoza Wielkiej Brytanii. W przeciwieństwie do grandes écoles, gdzie dominują francuscy studenci, najlepsze brytyjskie szkoły biznesowe kształcą zagranicznych studentów.

Nie jest to taka zupełnie zła wiadomość dla Wyspiarzy; to pokazuje jak wielką estymą cieszy się angielski system edukacyjny. Jeśli chodzi o mego syna, otuchy dodaje mi świadomość, że bez względu na to, jakie studia wybierze - zawsze będzie jakieś miejsce na świecie, gdzie jego kwalifikacje zostaną docenione.