Ostatnio oba te kraje znów pokazały, że nie tracą formy. W Grecji strajkujący pracownicy zablokowali dostęp do Akropolu i zostali rozproszeni przez specjalne oddziały policji za pomocą gazu łzawiącego. We Francji demonstracje przeciwko próbom podniesienia wieku emerytalnego też przybierają na sile. Na ulice wyległy miliony. Francuskie strajki powodują poważne zakłócenia w gospodarce.

>>> Czytaj też: Berlin odważnie reformuje, Paryż nie może pogodzić się z końcem państwa socjalnego

Bitwa o przyszłość Europy toczy się na innym poziomie. W rządowych gabinetach i wolnych od dymu salach konferencyjnych w Brukseli politycy i biurokraci próbują zdefiniować nowe zasady, które zagwarantowałyby, że Europa nie osunie się w nowy i niszczący kryzys dłużny. Wysiłki, by uratować Europę przed jej problemami dłużnymi za pomocą nowych unijnych regulacji, były w poniedziałek przedmiotem zażartych debat w Brukseli. Jednak większość propozycji jest nierealistyczna. Ponieważ UE nie będzie w stanie narzucić dyscypliny fiskalnej odgórnie, trzeba to będzie zrobić kraj po kraju.
Fiskalni jastrzębie – szczególnie w Niemczech – naciskają na jeszcze ostrzejsze sankcje dla krajów utrzymujących nadmierne deficyty. Znów rozważana jest idea kar dla dłużników – tyle że tym razem miałyby być one nakładane automatycznie. Niemcy chcą również, by kraje utrzymujące deficyty znacznie przekraczające 3 proc. PKB traciły swoje prawo głosu w UE. W obecnych okolicznościach oznaczałoby to, że większość członków Unii musiałaby milczeć przy stole obrad. Grożenie karami z UE jest jednak puste. Jedna groźba jest skuteczna: groźba narodowego bankructwa. Jeżeli kraje naprawdę sięgną dna – i odkryją, że rynki nie pożyczą im więcej pieniędzy – rzeczywistość zaskrzeczy i rozpocznie się mozolny proces odzyskiwania dyscypliny budżetowej. UE nie chciała testować tej teorii w obawie przed zarazą narodowych kryzysów rozprzestrzeniającą się po całej Europie. Jednak to, co wiemy, sugeruje, że dyscyplina rynkowa będzie dużo bardziej skuteczna niż nowe europejskie przepisy.
Reklama
ikona lupy />
Gdyby odbywały się mistrzostwa Unii Europejskiej w protestach ulicznych, Grecja i Francja regularnie meldowałyby się na podium. Robotnicy urządzają tam strajki i demonstracje z taką częstotliwością i upodobaniem, że pozostawiają w tyle europejskich rywali - pisze Gideon Rachman, publicysta Financial Times. / Bloomberg