Trudno o większy kontrast: podczas gdy niemiecka gospodarka od kilku miesięcy rozwija się w tempie niespotykanym od czasu zjednoczenia, najważniejsi ministrowie francuskiego rządu musieli pod koniec sierpnia przerwać urlop, aby zrewidować i tak skromne prognozy wzrostu. W II kwartale tego roku PKB Republiki Federalnej był aż o 9 proc. większy niż w tym samym okresie ubiegłego roku. To tempo wzrostu, które do tej pory można było obserwować tylko w Chinach, Indiach i innych, wschodzących rynkach. W całym 2010 r. dochód narodowy Niemiec zwiększy się, zdaniem MFW, o bardzo przyzwoite 3 proc. W ten sposób nasz zachodni sąsiad nadrobi straty spowodowane w zeszłym roku najboleśniejszym kryzysem od II wojny światowej.
Francuzi nie mają natomiast z czego się cieszyć. W tym roku kraj rozwija się prawie cztery razy wolniej niż Niemcy. Rząd do niedawna liczył, że najpóźniej w przyszłym roku gospodarka ruszy z kopyta. Planował, że w 2011 r. PKB kraju zwiększy się o 2,5 proc. Ale już dziś zrewidował te prognozy w dół do 2 proc. I zdaniem wielu ekonomistów będzie musiał jeszcze bardziej obniżyć swoją ocenę: Międzynarodowy Fundusz Walutowy przewiduje, że w 2011 r. francuska gospodarka będzie rozwijała się w tempie zaledwie 1,6 proc. A w tym roku francuski PKB ma wzrosnąć zdaniem MFW tylko o 1,5 proc., dwa razy wolniej niż Niemiec. – Nie ma wątpliwości: dwie największe gospodarki w Unii idą w rozbieżnych kierunkach. I nie jest to zjawisko przejściowe, tylko wynik prowadzonej od wielu dziesięcioleci zupełnie odmiennej polityki – przyznaje w rozmowie z „DGP” Daniel Gros, ekspert brukselskiego Centrum Europejskich Analiz Politycznych (CEPS). I dodaje: to zła wróżba dla integracji europejskiej, bo bez ścisłej współpracy Niemiec i Francji trudno będzie przeforsować jakiekolwiek poważniejsze inicjatywy w Brukseli.

Skuteczne odchudzanie Merkel

Reklama
Jeszcze kilka miesięcy temu kanclerz Angela Merkel była najbardziej krytykowanym za politykę gospodarczą europejskim przywódcą. Najpierw zarzucano jej, że nie uruchomiła – na wzór USA czy Wielkiej Brytanii – idących w setki miliardów euro funduszy stymulowania gospodarki. Potem oskarżano, że zwleka z wyciągnięciem z finansowych tarapatów Grecji, Hiszpanii i Portugalii. Ale dziś skąpstwo Niemców okazuje się ich największym atutem. Od 2000 r. realna płaca w Niemczech nie tylko nie wzrosła, ale nawet minimalnie spadła (o 0,5 proc.), choć w tym samym czasie PKB kraju zwiększył się o blisko 10 proc. W tym okresie Francuzi nadal popuszczali pasa. Jak podaje OECD, w ciągu ostatnich 10 lat wartość ich realnych uposażeń zwiększyła się aż o 23 procent.
Ostra kuracja odchudzająca, zapoczątkowana jeszcze przez poprzednika Angeli Merkel kanclerza Gerharda Schroedera, była możliwa tylko dzięki ogólnonarodowemu porozumieniu obejmującemu z jednej strony największe partie polityczne (z wyjątkiem postkomunistów), z drugiej związki zawodowe, a także – właścicieli przedsiębiorstw. – Fundamentalna różnica między Francją a Niemcami polega na zupełnie innym poziomie uświadomienia związków zawodowych i partii politycznych. W Niemczech wszyscy czują wspólną odpowiedzialność za rozwój przedsiębiorstw. We Francji związkowcy i politycy opozycji mają przede wszystkim podejście rewindykacyjne – mówi „DGP” Thomas Klau, ekspert European Council on Foreign Relations.
Reformy niemieckiego rynku pracy, wdrażane najpierw przez Gerharda Schroedera, a potem Angelę Merkel, zwane kolejno „Hartz I-IV” (od szefa komisji rządowej Petera Hartza) oznaczały odejście od wygodnych reguł państwa socjalnego. Niemcy musieli pogodzić się z likwidacją wielu gwarancji zatrudnienia i zmniejszeniem zasiłków dla bezrobotnych. Rząd chciał w ten sposób zachęcić przedsiębiorców do zatrudniania nowych pracowników w okresie dobrej koniunktury. Niższe wydatki socjalne miały także umożliwić ograniczenie obciążeń fiskalnych dla biznesu bez nadmiernego zadłużania kraju.
Zmiany, choć przełomowe w powojennej historii Niemiec, przeszły bez większego echa, bo protesty społeczne przeciwko nim były sporadyczne. Podobnie stało się z reformami podjętymi przez rząd Angeli Merkel u szczytu obecnego kryzysu, na przełomie 2009 i 2010 r. Za zgodą związków zawodowych uruchomiono m.in. program Kurzarbeit: w przedsiębiorstwach, które miały mniej zamówień, pracownicy pogodzili się z krótszym czasem pracy za mniejszą pensję. Na taki układ poszło aż półtora miliona zatrudnionych w RFN.
Jak wynika z najnowszego sondażu przeprowadzonego przez instytut badawczy Harris dla „Financial Times”, ponad dwie trzecie Niemców podchodzi ze zrozumieniem do dalszego ograniczenia wydatków socjalnych państwa, byle tylko uzdrowić finanse publiczne kraju. Dotyczy to nawet tak drastycznych zmian, jak wydłużenie wieku emerytalnego z 65 do 67 lat. – W niemieckiej podświadomości głęboko zakorzenione są bolesne doświadczenia z czasów Republiki Weimarskiej. Wtedy hiperinflacja doprowadziła do utraty życiowych oszczędności przez wiele milionów rodzin i otworzyła Hitlerowi drogę do władzy. Niemcy nie chcą doprowadzić do powtórzenia się tej sytuacji. Dla nich niska inflacja, niski dług publiczny i deficyt budżetowy, a co za tym idzie silna waluta, to rzecz święta. We Francji takiej świadomości nie ma – komentuje w rozmowie z „DGP” wyniki sondażu Dominique Moisi, założyciel Francuskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (IFRI).
I rzeczywiście, powrót z letniego wypoczynku zapowiada się dla Nicolasa Sarkozy'ego wyjątkowo źle. Strajki zapowiedzieli pracownicy kolei, kierowcy ciężarówek, nauczyciele i wiele innych grup społecznych dotkniętych planami oszczędnościowymi rządu. Protesty są tak silne, że prezydent jak ognia unika słowa „rigueur” („dyscyplina finansowa”). Oznaczałoby to bowiem przyznanie się, że czasy kryzysu wcale nie minęły.
To jednak dopiero początek. Reformy zapowiedziane przez Sarkozy’ego, w tym stopniowe przesunięcie wieku emerytalnego z 60 do 62 lat, są o wiele łagodniejsze niż gorzka pigułka zaaplikowana Niemcom. Ale wiadomo, że nie wystarczą. Rząd do niedawna miał nadzieję, że uda mu się ograniczyć deficyt budżetowy z 8 proc. PKB w tym roku do 3 proc. w 2013 r. dzięki szybkiemu wzrostowi gospodarczemu i większym dochodom fiskalnym. Obniżenie prognozy wzrostu oznacza jednak, że trzeba będzie sięgnąć po znacznie boleśniejsze środki, aby Francja nie straciła najwyższej wyceny ryzyka swojego długu: AAA. Podczas pierwszego posiedzenia na początku września rząd będzie więc musiał ograniczyć o kolejne 10 mld euro dziurę w budżecie państwa na przyszły rok, likwidując wiele ulg podatkowych (np. na zakup nowych mieszkań). W ciągu 3 lat cięcia mają łącznie sięgnąć sumy 100 mld euro. – Francuzi nie zdają sobie sprawy, że czasy państwa socjalnego bezpowrotnie minęły. Uważają, że należy im się 35-godzinny tydzień pracy, dwugodzinna przerwa na obiad, zasiłki dla bezrobotnych zbliżone do wysokości ostatniej pensji przed zwolnieniem. Zmiana takiej mentalności zajmie przynajmniej jedno pokolenie – mówi „DGP” Nicolas Veron, francuski ekonomista związany z Instytutem Breugla w Brukseli.

Chiny dały Niemcom szansę

Niemcy do integracji światowej gospodarki podeszli zupełnie inaczej. Potraktowali ją nie tyle jako zagrożenie, co szansę na znalezienie nowego źródła szybkiego wzrostu gospodarczego. Dyscyplina pracy i zrozumienie dla cięć stymulowały eksport. Gwałtowny wzrost sprzedaży do Chin w 2010 r. to główna przyczyna doskonałych wyników całej niemieckiej gospodarki. Dziś RFN pozostaje jedynym z dużych krajów Unii, który nie ma znaczącego deficytu w wymianie z ChRL. W pierwszej połowie tego roku cały eksport Niemiec zwiększył się aż o 18 proc. w stosunku do analogicznego okresu poprzedniego roku. Dla Francji wynik jest dwukrotnie gorszy (9 proc.).
Paradoksalnie, po części to zasługa Grecji, Hiszpanii i Portugalii, które wiosną sprawiły Angeli Merkel tyle kłopotów. Międzynarodowi inwestorzy, zaniepokojeni możliwością bankructwa krajów południa Europy, zaczęli przeceniać wspólną walutę. Dziś kurs euro do dolara pozostaje wciąż o 10 procent niższy niż przed rokiem. Najbardziej korzystają na tym Niemcy – do niedawna największy eksporter świata (od początku tego roku są nim Chiny).
Doskonałe wyniki handlu zagranicznego to przede wszystkim zasługa samych Niemców. – Wartość niemieckiego eksportu jest trzykrotnie większa niż francuskiego, nie tylko dlatego, że firmy w RFN potrafiły lepiej niż we Francji obniżyć koszty. W żadnym kraju Unii, może poza Holandią, przedsiębiorcy nie inwestują tak dużo w badania i rozwój. W ten sposób Niemcy mają najbardziej zaawansowane technologicznie produkty i często pozostają bez konkurencji na rynku – mówi nam Gilles Untereiner, przewodniczący Francuskiej Izby Handlowej w Berlinie. Jego zdaniem innym powodem sukcesu niemieckiego przemysłu za granicą jest żelazna konsekwencja w skoncentrowaniu się na kilku wybranych, ale strategicznych rynkach jak właśnie Chiny.
– Francuzi wolą sprzedawać trochę tu, trochę tam, nie budując tak naprawdę trwałych przyczółków – wskazuje Untereiner. Jego ocenę potwierdzają liczby. W tym roku tempo wzrostu francuskiego eksportu jest dwukrotnie niższe niż niemieckiego, przez co przepaść między oboma krajami się pogłębia. Dzieje się tak, ponieważ Francuzi wcale nie sprzedają swoich produktów do krajów, które rozwijają się szybko. Są o wiele bardziej uzależnieni od eksportu do państw Unii, gdzie popyt pozostaje słaby. W przeciwieństwie do niemieckich francuskie firmy rzadziej sprzedają produkty o najbardziej zaawansowanych technologiach. Dlatego łatwo znaleźć ich substytuty, a francuscy przedsiębiorcy muszą utrzymywać niską marżę zysków. Tak stało się np. z winami, których sprzedaż za granicę w ostatnich kilkunastu latach spadła o przeszło jedną trzecią. Została zastąpiona przez trunki z nowego świata: przede wszystkim wina z Kalifornii, RPA, Chile, Australii.
Strategię koncentrowania sprzedaży na wybranych, ale strategicznych rynkach, Niemcy wdrażają od dawna z żelazną konsekwencją. Gdy w 1978 r. Deng Xiaoping zainicjował reformy gospodarcze otwierające kraj na inwestycje zagraniczne, Volkswagen jako pierwszy zachodni koncern motoryzacyjny skorzystał z okazji, otwierając fabrykę w specjalnej strefie ekonomicznej w Shenzen w okolicach Hongkongu. W jego ślady poszły pozostałe niemieckie giganty motoryzacyjne: Mercedens-Benz, BMW, Porsche. W ten sposób dla szybko rozrastającej się chińskiej elity gospodarczej auta z Niemiec stały się właściwie jedynym wyznacznikiem luksusu. Niemal monopolistyczna pozycja pozwoliła firmom na zasadnicze zwiększenie marży zysku. W tym roku na każdym sprzedanym w Chinach luksusowym aucie (Mercedes, BMW, Audi) producenci zgarniają aż 30 tys. euro zysku. To aż dziesięć razy więcej, niż wynosi średnio zysk z podobnej sprzedaży w Europie.
Podobną strategię przyjęły także niemieckie firmy z innych branż – chemicznej, maszynowej, AGD. – W przeciwieństwie do wielkiej Brytanii, a także Francji, Niemcy nie postawili tylko na rozwój usług, ale zachowali solidną bazę przemysłową, dostarczającą blisko jedną czwartą PKB. Dzięki temu mają w ofercie ogromną gamę produktów – wskazuje na łamach magazynu gospodarczego „Beijing Review” brytyjski radca handlowy w Pekinie Kerry Brown.

Francja nie ma napędu

Tradycja rozwoju przemysłu sięga przynajmniej czasów Bismarcka. Wtedy powstało dziesiątki tysięcy rodzinnych firm produkcyjnych, które do dziś pozostają podstawą gospodarki. Po II wojnie światowej doszło do tego nastawienie na sprzedaż za granicą. W zrujnowanym kraju sami Niemcy nie mieli pieniędzy na zakupy. Przedsiębiorcy musieli postawić na eksport. Zaledwie 15 lat po wojnie zachodnie Niemcy opanowały 8,8 proc. światowego handlu zagranicznego. W 2008 r. wartość sprzedaży za granicą RFN osiągnęła wielkość 1,4 bln dol., 41 proc. niemieckiego dochodu narodowego.
Francja wybrała inną drogę. Generał De Gaulle w połowie lat 50. zainicjował politykę budowania narodowych gigantów przemysłowych, takich jak dzisiejsza Areva (budowa elektrowni jądrowych) czy Alstom (koleje, systemy energetyczne). Tę strategię kontynuowali kolejni prezydenci, w szczególności Francois Mitterrand, który po dojściu do władzy w 1981 r. rozpoczął szeroki program upaństwawiania banków i największych grup przemysłowych. Dziś nie ma mowy o odbieraniu prywatnej własności, jednak logika polityki gospodarczej się nie zmieniła. Jesienią zeszłego roku, mimo protestów Komisji Europejskiej, Nicolas Sarkozy zapowiedział wsparcie dla Renault i Peugeot, jeśli zdecydują się na przeniesienie z powrotem do Francji części produkcji z nowych krajów członkowskich UE.
Polityka interwencjonizmu państwowego okazała się kosztowna. Oszczędzać musi już nie tylko państwo, ale także przedsiębiorstwa, których nie stać na inwestycje. To poważny kłopot dla Francji, która w znacznie większym niż Niemcy stopniu musi polegać na konsumpcji wewnętrznej, bo ma słabiej rozwinięty eksport.
W opublikowanej niedawno analizie OECD uznała, że głównym problemem Francji jest brak „motorów”, które pozwoliłyby napędzać gospodarkę kraju. Zdaniem paryskiej organizacji spośród czterech warunków, które są konieczne dla uzyskania przyzwoitego tempa wzrostu gospodarczego (powyżej 2 proc.), Francja spełnia tylko jeden: gospodarstwa domowe wciąż mogą zaciągać nowe kredyty i wydawać. Jednak nawet w tym względzie za bardzo nie można liczyć na rozrzutność Francuzów. Jak podaje Eurostat, bezrobocie dotyka już 10 proc. mieszkańców Republiki (wobec 6,9 proc. w Niemczech i 9,4 proc. w Polsce). Obawiając się o utratę pracy, Francuzi nie chcą się dodatkowo zapożyczać. Na obrazie niemieckiej gospodarki OECD znalazła tylko jedną rysę. Problemem Niemiec wciąż pozostaje słaba konsumpcja wewnętrzna.
W zeszłym roku poziom życia we Francji spadł do 107 proc. przeciętnej Unii. W Niemczech, mimo ciążenia w dół wschodnich landów, wciąż wynosi on 116 proc. – Jeśli obecne tendencje nie zostaną odwrócone, Niemcy i Francji znajdą się w odmiennych ligach rozwoju gospodarczego i będą broniły zupełnie innych interesów w Brukseli. Dla Unii Europejskiej będzie to całkowicie nowa sytuacja – wskazuje Daniel Gros.
ikona lupy />
4 warunki szybkiego wzrostu gospodarczego / DGP
ikona lupy />
...a Francja wysokie bezrobocie / DGP
ikona lupy />
Niemcy mają wysoki wzrost gospodarczy... / DGP