Imigranci wywodzący się z kultury islamu nie chcą i nie potrafią integrować się z resztą niemieckiego społeczeństwa – twierdzi były członek zarządu Bundesbanku Thilo Sarrazin w swojej podbijającej właśnie za Odrą listy bestsellerów książce „Niemcy same się demontują” (od sierpnia sprzedano już 800 tys. egzemplarzy). Jest jednak wiele przykładów przeczących prowokacyjnej tezie kontrowersyjnego bankiera: najważniejszy z nich to Vural Oeger, najbardziej znany turecko-niemiecki biznesmen.
Przyjechał do RFN z Ankary po maturze w 1960 roku na pierwszej dużej fali migracji tureckich gastarbeiterów, których w ogromnych ilościach wchłaniała rozpędzająca się po wojnie niemiecka gospodarka. 18-letni wtedy Oeger nie poszedł jednak do pracy w fabryce czy stalowni, tylko zapisał się na politechnikę w Berlinie Zachodnim. Na życie zarabiał w studenckim biurze organizacji wycieczek. I właśnie tam szybko zlokalizował swoją wielką biznesową szansę.

Wycieczka do Stambułu

Pod koniec lat 60. założył biuro podróży Stambuł, które jako pierwsze oferowało bezpośrednie czarterowe połączenia lotnicze z turecką stolicą.
Reklama
Pomysł był genialnym odkryciem rynkowej niszy. W tym czasie tylko w Hamburgu – gdzie mieściła się pierwsza siedziba firmy Oegera – żyło już 30 tys. Turków. Tylko w ciągu dekady lat 60. ich liczba w całych Niemczech zwiększyła się do 650 tys. Interes szedł tak dobrze, że w ciągu kilku następnych lat firma rozrosła się i zmieniła nazwę na Oeger Tours i weszła do pierwszej dziesiątki niemieckich biur podróży.
Turek szybko stał się kimś więcej niż tylko zdolnym biznesmenem. W miarę rozrostu tureckiej społeczności w Niemczech (dziś liczy ona ponad 3 mln osób) i spowolnienia gospodarczego po zjednoczeniu Niemiec tureccy imigranci stawali się w Niemczech coraz częściej popularnym chłopcem do bicia. Zwracano uwagę, że zamykają się w swoich społecznościach, a ich urodzone za Odrą dzieci słabiej niż rówieśnicy mówią po niemiecku, rzadziej kończą studia, częściej żyją z pomocy socjalnej i trafiają do przestępczych kartotek. Dlatego politycy potrzebowali takich symboli tureckiego sukcesu jak Vural Oeger.
W 2001 roku przedsiębiorca dostał Krzyż Zasługi RFN – czyli najważniejsze odznaczenie publiczne za Odrą – z rąk prezydenta Johannesa Raua. Z Oegerem flirtowała też socjaldemokratyczna SPD, z której list biznesmen zasiadał w latach 2004 – 2009 w Parlamencie Europejskim. Dał się wtedy poznać jako czołowy adwokat tureckiego członkostwa w UE.

Żarty w gazecie

Ale nigdy nie dał się politykom do końca ugłaskać. Sześć lat temu wywołał oburzenie niemieckich bulwarówek, mówiąc jednej z tureckich gazet, że „w roku 2100 będzie w Niemczech 35 mln Turków, przy oficjalnej niemieckiej populacji rzędu 20 mln”. „To, co sułtan Sulejman rozpoczął w 1529 roku, oblegając Wiedeń, dokończymy siłami witalnymi naszych krzepkich kobiet i mężczyzn” – cytowała z oburzeniem jego słowa „Bild Zeitung”. Oeger tłumaczył potem, że po prostu... dowcipkował sobie ze stambulskim dziennikarzem.
Ostatnio Oeger powrócił. Najpierw gdy latem sprzedał swoją firmę gigantowi turystycznemu firmie Thomas Cook, który od lat przymierzał się do zakupu. Potem jesienią ostro wystąpił przeciwko antyimigranckim tezom Thilo Sarrazina i propozycji szefa CSU Horsta Seehofera, który domagał się niedawno ustawowej blokady imigracji zarobkowej dla przedstawicieli obcych kultur. – Ci panowie nic nie rozumieją ze współczesnych Niemiec. Przez takich jak oni 40 proc. wykształconych w Niemczech Turków wraca do kraju – mówił niedawno w rozmowie z „Sueddeutsche Zeitung”.