Przeciętny Polak wchodzi na rynek pracy w wieku 23 lat, czyli o 5 – 6 lat później niż statystyczny Duńczyk, Austriak czy Anglik – wynika z raportów GUS i Eurostatu. W przeciwieństwie do rówieśników z tych krajów nie potrafi też łączyć nauki z pracą. Aż 75 proc. osób wieku 15 – 34 lata nie pracowało podczas nauki.
W Unii proporcje są odwrotne – pracę zarobkową z nauką godzi 60 – 70 proc. studentów. – Przyczyną tej sytuacji jest nie tylko utrzymujące się wysokie bezrobocie, ale system kształcenia, który nie wiąże edukacji z biznesem – mówi prof. Mieczysław Kabaj z Instytutu Pracy i Polityki Socjalnej.

>>> Czytaj też: Polskie uczelnie nie wiedzą, dlaczego i po co kształcą

W Niemczech, Danii czy krajach skandynawskich uczniowie i studenci na wykładach spędzają tylko połowę czasu. Drugie tyle zajmują im płatne praktyki w firmach, w których po zakończeniu edukacji mogą rozpocząć pracę.
Reklama

Humaniści na czarno

W Polsce takie zjawisko dopiero raczkuje. Dotyczy zresztą ograniczonej liczby osób – absolwentów szkół zawodowych oraz studentów kierunków technicznych i ekonomicznych. Niektóre koncerny, np. Siemens, płacą uczniom za pracę podczas nauki, a większość gwarantuje dobrze płatne posady zaraz po obronie dyplomu. Takich firm przybywa, w miarę jak poprawia się koniunktura.

>>> Polecamy: Staniszewski: To nie jest kraj dla wykształconych ludzi

To jednak dotyczy zaledwie kilkunastu procent studentów. Reszta, jeśli podczas studiów chce zarobić na życie, pracuje na czarno.
Z wyliczeń prof. Kabaja wynika, że nawet połowa z liczącej ponad 2 miliony rzeszy studentów i absolwentów pracuje w szarej strefie. Z reguły są to prace niezwiązane z przyszłym zawodem.
Czynnikiem wpływającym na średni wiek wchodzenia młodych na rynek pracy jest też oczywiście koniunktura gospodarcza i wysokość stopy bezrobocia. Z opracowania rządowego departamentu analiz strategicznych wynika, że w 2007 roku, gdy bezrobocie spadło poniżej 9,5 proc., średni wiek wejścia na rynek pracy obniżył się prawie o rok. Najgorzej zaś było w czasach spowolnienia gospodarczego w latach 2000 – 2001. Wtedy statystyczny Polak zaczynał pierwszą legalną pracę w wieku 23,5 roku.

Firmy wolą doświadczonych

Polskie firmy, choć powoli wychodzą z kryzysu i zaczynają zatrudniać, w dalszym ciągu nie chcą przyjmować absolwentów. Wolą 30-, 40-latków z bogatym CV, którzy nie wymagają dodatkowych i kosztownych szkoleń. Kryzys na rynku pracy powoduje, że nawet osoby z doświadczeniem nie zgłaszają wygórowanych żądań płacowych, są więc dziś relatywnie tanie.

>>> Czytaj również: Access MBA: Międzynarodowe uczelnie szukają kandydatów na studia MBA w Warszawie

Jeśli już przedsiębiorstwa przyjmują absolwentów, to z reguły na staże dofinansowywane z Funduszu Pracy. Młody człowiek dostaje wówczas na rękę po 800 – 900 zł, czyli znacznie poniżej stawki minimalnej. Bardziej opłaca mu się więc pracować na czarno i zarabiać 2 – 3 razy więcej.
Z oficjalnych danych resortu pracy wynika, że o ile pracownik zatrudniony legalnie dostaje średnio 6 – 7 zł za godzinę, to na czarno 12 – 15 zł. Najczęściej znajduje zatrudnienie w handlu, gastronomii, rzemiośle albo przy pracach sezonowych.

Małgorzata Krzysztoszek z PKPP „Lewiatan”:

Subsydiowane staże nie rozwiążą rosnącego bezrobocia wśród młodych ludzi. To tylko środki doraźne. Najczęściej firmy, gdy kończą się staże finansowane ze środków państwowych, rezygnują z absolwentów. A to tylko zwiększa ich frustrację i poczucie nieprzydatności. Jednym rozwiązaniem jest rewolucja w systemie kształcenia. I to nie tylko na wyższych uczeniach, lecz także w liceach, technikach czy zasadniczych szkołach zawodowych. Trzeba uelastycznić naszą oświatę tak, by mogła szybko reagować na zmiany rynku pracy będące efektem rozwoju gospodarczego. Jeśli tego nie zrobimy, w wyniku marnotrawstwa potencjału, jakim są młodzi ludzie, stracimy miliardy.