Teoretycznie po środowym komunikacie FED i późniejszej konferencji prasowej Bena Bernanke można powiedzieć – „no to pozamiatane”. W przekazie trudno było znaleźć czynniki, które sugerowałyby możliwość szybszego zaostrzenia polityki monetarnej. „Jastrzębie” mogły czuć się w pełni zawiedzione – niby FED podwyższył tegoroczne prognozy wzrostu inflacji, to jednak nie na tyle, aby stwierdzić, iż stanowi ona pewne zagrożenie. Ben Bernanke w rozbrajający sposób stwierdził, że nie wie, kiedy rozpocznie się proces zaostrzania dotychczasowej ultra-liberalnej polityki, dodając przy tym, że FED musi mieć pewność, że podstawy ożywienia gospodarczego i poprawy na rynku pracy mają trwalszy charakter. Jednocześnie też usankcjonował swoisty QE3 po pierwszym półroczu b.r., który będzie polegał na reinwestowaniu środków z zapadających instrumentów z poprzednich programów ilościowych – to kwota (bagatela!) aż 2,67 bln USD. Stwierdził przy tym, iż szybkie wycofanie się z QE mogłoby mieć poważne skutki gospodarcze. Reasumując – widać wyraźnie, że FED będzie chciał jak najdłużej, jak się da, utrzymywać politykę wspierającą wzrost gospodarczy, kosztem wyższej inflacji. To może mieć w przyszłości fatalne skutki dla USA – dalszą erozję zaufania do dolara, ale przede wszystkim rodzi poważne ryzyka stagflacji (wysokiej inflacji przy niskim wzroście PKB). Może się tak stać chociażby dlatego, że FED zostanie ofiarą własnej polityki – jeżeli teraz inflacja wymknęłaby się spod kontroli, to biorąc pod uwagę formę dotychczasowych działań, szybka reakcja w postaci podwyżek stóp procentowych, byłaby bardzo trudna.

Ale to nie obawy o stagflację, mogą w najbliższym czasie stać się pretekstem do czasowego umocnienia dolara. Powód może być bardziej prozaiczny. To seria słabszych danych makroekonomicznych z USA, która mogłaby stać się pretekstem do poważniejszej korekty na Wall Street. Bo mimo, że FED jest cały czas „hojny”, to możliwości jego działania pomału się wyczerpują. Z kolei nawoływania do cięć wydatków z budżetu federalnego mogą sprawić, że ograniczona zostanie skala wydatków infrastrukturalnych, co może ujemnie wpływać na dynamikę PKB i zyski spółek powiązanych z sektorem publicznym. Zresztą słabszy odczyt PKB za I kwartał (1,8 proc.), to m.in. wynik powyższego czynnika. Ale prawdziwym wyzwaniem będą dopiero odczyty indeksów ISM i comiesięcznych danych z rynku pracy, jakie poznamy w nadchodzącym tygodniu. Jeżeli będą one słabsze, to znajdzie się pretekst do korekty na Wall Street, wzrostu globalnego ryzyka i umocnienia dolara. Bo inny pretekst trudno obecnie wskazać. W perspektywie kilku tygodni może być to kwestia Grecji (restrukturyzacji długu), zwłaszcza, jeżeli trudno będzie jednoznacznie ocenić straty z nią związane – w efekcie trzeba się będzie liczyć ze wzrostem globalnego ryzyka (zwłaszcza w sytuacji, kiedy Grecja zaważyłaby na europejskim sektorze bankowym). Tekst jest fragmentem tygodniowego raportu nt. rynków zagranicznych i walutowych DM BOŚ.

Powyższy materiał nie stanowi rekomendacji w rozumieniu rozporządzenia Ministra Finansów z dnia 19 października 2005 roku w sprawie informacji stanowiących rekomendacje dotyczących instrumentów finansowych, ich emitentów lub wystawców ( Dz.U. nr 206 z 2005 roku, poz. 1715). Nie jest również tekstem promocyjnym Domu Maklerskiego BOŚ S.A. Pełny raport można znaleźć pod adresem www.bossa.pl/analizy.

Reklama