Był na finansowym szczycie, upadł, ale podniósł się i ponownie dołączył do grona najbogatszych Chińczyków. Shi Yuzhu, założyciel firmy Giant Interactive Group – jednej z największych w branży komputerowej rozrywki w Państwie Środka – zyskał przydomek najbardziej znanego chińskiego bankruta. Wbrew pozorom miano to nie przeszkadza mu, ale wręcz pomaga w robieniu interesów. GIG stało się jedną z najprężniej działających firm na rynku gier wideo, a sam Shi jest przykładem, jak na własnym potknięciu można zarabiać. I jeszcze na dodatek pomagać innym.
Chińczycy znani są z kopiowania sprawdzonych pomysłów i rozwiązań, skutkiem czego bardzo często zarzuca się im łamanie praw autorskich. Jednak przeniesieniu tego pomysłu na własny grunt można przyklasnąć – chodzi o power lunch. W Stanach Zjednoczonych co roku można wygrać na aukcji obiad z Warrenem E. Buffetem, jednym z najbardziej znanych inwestorów. Przy posiłku zaś omówić z nim strategię biznesową, zapytać, na co warto wyłożyć pieniądze, czy poprosić o prognozy dla rynku (w 2000 roku szef funduszu Berkshire Hathaway ostrzegał przed bańką internetową, dziś odradza inwestowanie w portale społecznościowe). W ubiegłym roku padł rekord: lunch z Buffetem sprzedano za, bagatela, 2,63 mln dol., które jak co roku trafiły na konto jednej z szacownych fundacji dobroczynnych.
Pomysł z tzw. power lunchem na swój grunt przeszczepili także Chińczycy. W ubiegłorocznej, pierwszej edycji imprezy główną nagrodą był 3-godzinny posiłek (Chińczycy spędzają na biesiadowaniu o wiele więcej czasu niż Amerykanie czy Europejczycy) właśnie z Shi Yuzhu. Bogaty biznesmen z Szanghaju kupił prawo do spotkania z „najbardziej znanym chińskim bankrutem” za 2 mln juanów (wówczas ok. 400 tys. dol.). – Pytał mnie przede wszystkim o to, jak zdołałem odbić się od dna. W tym mam szczególne doświadczenie – mówił dziennikarzom Shi po lunchu. Jego kariera jest książkowym przykładem zachłyśnięcia się sukcesem w internecie: dzięki sieci błyskawicznie dorobił się ogromnego majątku, ale równie szybko przeszarżował i musiał ogłosić upadłość. Siedem lat zajęło mu spłacenie długów i postawienie firmy na nogi.

Strach przed Gatesem

Reklama
Shi Yuzhu przyznaje, że do udziału w lunchu zachęciło go to, że zebrane pieniądze zostały przeznaczone na cel charytatywny. – Wciąż jest u nas sporo biedy, trzeba pomagać głównie dzieciom, bo tylko dzięki edukacji jesteśmy w stanie dać im przyszłość oraz szanse na osiągnięcie czegoś w życiu – mówi miliarder, który od lat próbuje zaszczepić w Chińczykach pasję do pomagania słabszym. Nie jest to typowe zachowanie jak na chińskiego miliardera, bo tamtejsi bogacze niechętnie dzielą się swoim majątkiem. Przykład? W ubiegłym roku w Pekinie organizowano specjalną kolację z dwoma największymi biznesmenami filantropami świata: założycielem Microsoftu Billem Gatesem oraz Warrenem E. Buffetem. Na zaproszenie na bankiet odpowiedziało zaledwie dwóch z 50 wytypowanych miliarderów. Nieoficjalnie organizatorzy imprezy przyznawali, że chińscy bogacze obawiali się, że podczas kolacji będą się czuli w obowiązku ofiarować część majątku na cele charytatywne. Goście z USA jeździli wówczas po świecie i opowiadali o najnowszym projekcie „The Giving Pledge”, w ramach którego zachęcali miliarderów do oddania co najmniej połowy majątku na dobroczynność (do akcji przyłączyło się już 69 osób z USA). Dla kwestujących Gatesa i Buffeta Chiny są bardzo obiecujące, bo ten kraj może poszczycić się największą po Stanach liczbą miliarderów: w Ameryce mieszka ich 413 (w ubiegłym roku 403), w Państwie Środka 115 (rok temu 64).
Majątek Shi Yuzhu jest dziś wyceniany przez magazyn „Forbes” na 1,6 mld dol., co daje mu 782. miejsce na świecie. Chiński ośrodek Hurun, który od dekady co roku publikuje listę najbogatszych mieszkańców Państwa Środka, wycenia jego dobra na nieco więcej – 2,2 mld dol., co daje mu 51. miejsce. Jeszcze 14 lat temu szef Giant Interactive Group był kompletnym bankrutem: jego długi przekraczały 200 mln juanów (wówczas 23 mln dol.).
Urodzony 49 lat temu w niewielkim miasteczku we wschodniej, rolniczej prowincji Anhui (ojciec pracował w bezpiece) od małego był zafascynowany matematyką. Zdobył z niej licencjat na uniwersytecie w Zhejiang – kolebce chińskiej informatyki, a w 1989 roku dodał tytuł magistra Uniwersytetu Shenzhen. Po dwóch latach pracy jako programista, gdy udało mu się wypuścić na lokalny rynek popularną grę komputerową, postanowił założyć własne przedsiębiorstwo. Postawił na internet, reklamy w sieci oraz wirtualną rozrywkę. W ciągu zaledwie dwóch lat uczynił z Zhuhai Giant Hi-Tech Group drugą pod względem wielkości prywatną firmę hi-tech w Państwie Środka, z rocznymi przychodami w wysokości 360 mln juanów (wówczas 69 mln dol.).

Wielkie ego, wielki krach

Równie szybko, jak stał się miliarderem, stracił majątek. Uwierzył w swój ponadprzeciętny talent do robienia pieniędzy i postanowił wkroczyć na całkowicie nieznany mu rynek nieruchomości. Zaplanował budowę biurowca pod wynajem. Słusznie liczył na duże zyski, bo Chiny otworzyły się na Zachód i w kraju panowało ogromne zapotrzebowanie na biurowce. Ale w tym momencie dało o sobie znać ego Shi. Na początek budynek miał mieć 18 pięter, ale szybko stwierdził, że to zdecydowanie za mało. Wieżowiec rósł w planach jak na drożdżach: 38 kondygnacji, potem 54, w końcu – 72. To zaspokoiło jego apetyt: drapacz chmur w Zhuhai (Guangdong) miał się stać najwyższym budynkiem w całych Chinach. Wziął na budowę gigantyczny kredyt, ale nie zdołał zapanować nad tak wymagającą inwestycją, źle dobrał podwykonawców, przekraczał kolejne terminy rozpoczęcia inwestycji i w końcu banki upomniały się o swoje. Drapacz chmur nigdy nie powstał, a on sam musiał sprzedać firmę, by spłacić część ogromnego długu. – Nie miałem wtedy nawet pieniędzy na zapłacenie rachunku za komórkę – opowiadał w jednym z wywiadów. To wówczas przylgnęło do niego miano „najbardziej znanego chińskiego bankruta”.
Nie poddał się jednak. Jeszcze przed upadkiem imperium zainwestował w farmaceutykę. Jego firma stworzyła środek na poprawę pracy mózgu Nao Huangjin (Złoto dla mózgu), który dzięki kampanii reklamowej stał się w kraju popularny. Po bankructwie Zhuhai Giant Hi-Tech Group stracił prawo do dobrze się sprzedającego produktu. Odbudowę pozycji rozpoczął więc od założenia nowej firmy, która wypuściła na rynek kolejny lek, tym razem na poprawę snu Nao Baijin (Platyna dla mózgu). Shi postawił w tym momencie wszystko na jedną kartę: pożyczone pieniądze przeznaczył na zmasowaną kampanię reklamową, która na każdym kroku wmawiała Chińczykom, że koniecznie muszą sięgnąć po tę pigułkę. Opłaciło się: lek zaczął się sprzedawać na tyle dobrze, że Shi mógł spłacić dług. W 2003 roku sprzedał prawo do Nao Baijin za gigantyczną sumę 1,17 mld juanów, dzięki czemu mógł powrócić do wielkiego biznesu. Rok później założył Giant Interactive Group i skoncentrował się na produkcji sieciowych gier MMO (Massively Multiplayer Online Game). Jedna z nich, „ZT Online”, ustępuje w Chinach popularnością jedynie światowemu bestsellerowi tego gatunku wirtualnej rozrywki – „World of Warcraft”. Przychody z niej były tak duże, że w 2007 roku Shi Yuzhu wprowadzi swoja nową firmą na Wall Street (jedna akcja kosztuje dziś 7,69 dol.).

Dobroczynność jak gra

Tak jak postawił w biznesie na gry MMO – w których na jednym serwerze może się spotkać nawet kilka tysięcy graczy z całego świata – tak samo prowadzi działalność dobroczynną. Nie działa w pojedynkę. W ubiegłym roku na chińskim odpowiedniku Twittera ogłosił, że przekaże na cel charytatywny jednego dolara za każdego fana, który będzie obserwował jego profil. I wyznaczył cel: 100 mln osób.
Dzięki sławie nieudacznika, który wygrał z losem, szybko udało mu się przekroczyć tę granicę i 100 mln dol. popłynęło na konto katolickiej Mary Help of Christians Chinese Charity Foundation. – Było to z jego strony dość odważne i zarazem krnąbrne wobec władz posunięcie. To pokazuje, że część chińskich bogaczy nie tylko czuje już odpowiedzialność za dobro wspólnoty, ale również pozwala sobie na niezależność – mówi „DGP” Nicole Cantora z brytyjskiego Overseas Development Institute. Rządzący w Pekinie komuniści nie utrzymują stosunków dyplomatycznych z Watykanem i stworzyli nawet Kościół katolicki podległy KPCh. To z ich strony odwet, bo państwo kościelne za jedynego spadkobiercę przedwojennych Chin wciąż uznaje Tajwan.
Shi nie spoczął na laurach i w marcu tego roku ogłosił na portalu Weibo, że ponownie gotów jest wspomóc potrzebujących. Tym razem chce zyskać kolejne 100 mln fanów. Pieniądze wypracowane przez jego firmę znów zostaną przekazane na pomoc najbiedniejszym dzieciom, przede wszystkim na ich nakarmienie i wyedukowanie. – Dzięki pasji do nauki udało mi się zostać jednym z najbogatszych ludzi w Chinach, choć pochodziłem z ubogiej rodziny z prowincji. One też mogą mieć przed sobą podobną przyszłość, trzeba im tyko dać szansę – mówi. I dodaje, że zawsze jest gotowy także do dzielenia się doświadczeniem o tym, jak skutecznie odbić się od dna. Ta wiedza, podkreśla, jest jego najcenniejszym kapitałem: bo niewielu udało się dokonać tego, co jemu.