Koncerny wydobywcze jako ostatnie zrywają kontakty z tyranami, długo jeszcze po tym, jak uczyniły to rządy. W Libii zawiesiły działalność dopiero po wybuchu walk, wcześniej współpracowały z Kaddafim, w Syrii pompują ropę, nie przejmując się rzeziami urządzanymi przez Assada. W chwili gdy ten numer „DGP” trafi do sprzedaży, UE może wprowadzić embargo na syryjską ropę, europejskie koncerny, głównie Shell i Total, będą wówczas musiały zawiesić interesy w tym kraju, co podkopie finanse reżimu i zwiększy szanse opozycji. W Libii z kolei firmy wydobywcze (ENI, OMV, Total i libijskie) chcą wracać na porzucone pola. Im szybciej uruchomią produkcję, tym szybciej popłyną pieniądze dla nowych władz. Libijska i syryjska ropa nie wpłynie na światowy rynek i wahania cen – ma w nim zbyt mały udział – ale może wywrzeć zbawienny wpływ na sytuację w tych krajach.

>>> Czytaj tez: Berlusconi: Odblokujemy 350 milionów euro dla Libii

Producenci ropy dzielą się na dwie kategorie. Pierwsza to kraje, w których wydobycie surowca jest jedną z wielu gałęzi gospodarki, potężną, ale niedecydującą o jej kondycji. Zaliczają się do niej m.in. USA Kanada, Chiny, Brazylia, Norwegia. Druga to państwa, w których ropa jest głównym źródłem przychodów. W kategorii tej do dawnych potęg surowcowych: Arabii Saudyjskiej, Kuwejtu, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Rosji, w ostatnich dwóch dekadach XX wieku dołączyły Angola, Nigeria, Wenezuela. Tylko Emiraty zdołały zrównoważyć przychody z ropy wpływami z innych źródeł – linii lotniczych, hubów kontenerowych, handlu, turystyki, Rosja zaś popadła w jeszcze większe uzależnienie od sprzedaży węglowodorów niż Związek Sowiecki, który rozwijał także przemysł. Libia bryluje na naftowym rynku od lat 60. Wydobycie na poziomie 1,8 mln baryłek dziennie sytuowało ją w połowie drugiej dziesiątki na liście producentów czarnego złota z 2,2-proc. udziałem w rynku. To niewiele, dlatego pozostali eksporterzy bez kłopotów załatali dziurę po libijskiej ropie, kiedy po wybuchu rebelii zabrakło jej w światowym obiegu.
Inaczej sprawy wyglądają z libijskiego punktu widzenia. Z ropy pochodziło od 80 do 90 proc. budżetu kraju. Bez niej państwo samodzielnie nie przetrwa. Właśnie zyski z ropy finansowały szaleńcze eksperymenty społeczne Kaddafiego, ludową demokrację bezpośrednią, w której nie było oficjalnej władzy, bo dyktator skromnie nie przyjął ani godności prezydenta, ani premiera. Z niej opłacał też projekty infrastrukturalne, na jakich nieźle zarabiali Polacy w latach 70., ale także terroryzm, ruch panafrykański, rebelię w Czadzie oraz własne fanaberie – klimatyzowane namioty, kobiecą gwardię osobistą i słynne bunga-bunga; właśnie u niego podpatrzył je premier Silvio Berlusconi.
Reklama

>>> Czytaj też: W Libii powstaje nuklearna "brudna bomba"? Były wiceszef MAEA ostrzega

Gdyby rozebrać klęskę Kaddafiego na czynniki pierwsze, krach eksportu ropy należy uznać za jedną z głównych przyczyn porażki. Okręty NATO zablokowały libijskie porty, walki wygoniły nafciarzy. Nie działały wieże wydobywcze, rurociągi, rafinerie, a co za tym idzie władzy skończyły się pieniądze, tym bardziej że Zachód zablokował rządowe i prywatne konta ludzi reżimu za granicą. Kaddafi miał do dyspozycji jedynie krajowe zasoby dolarów i złota, po kilku miesiącach wojny niemal je zużył i nie miał czym płacić żołnierzom oraz czarnym najemnikom z południa, zabrakło mu środków na kupowanie lojalności liderów plemion, klanów i lokalnych społeczności. Planowane w sztabach NATO uderzenie rebeliantów na Trypolis było jedynie postawieniem kropki nad „i”.
Po zwycięstwie, jeszcze niedokończonym, rodzi się pytanie – co dalej? Bez trudu można wypunktować, co powinno się wydarzyć, aby Libia stanęła na nogi. W scenariuszu tym na pierwszym miejscu będzie dobicie resztek sił reżimowych i przywrócenie spokoju, dalej – rozbrojenie lub przynajmniej włączenie do armii i poddanie kontroli rebelianckich bojówek, potem sponsorowane przez UE przywrócenie władzy centralnej opartej na szerokim konsensusie, zbudowanie administracji centralnej w terenie. Dalej – powrót firm wydobywczych na pola naftowe, uruchomienie ropociągów i portów, wreszcie inwestycje w technologie. Końcowy punkt jest istotny, bo wskutek wieloletniego embarga firmy libijskie i infrastruktura przesyłowa są zacofane, a tamtejsze złoża kuszą wielkimi możliwościami. Są bogate (szacunki OPEC mówią o 43 mld baryłek), łatwe do eksploatacji i położone blisko rynków zbytu, czyli Europy. Przywrócenie przedwojennego poziomu wydobycia, a następnie jego zwiększenie da zastrzyk petrodolarów wystarczający do zbudowania stabilnego państwa i sytego społeczeństwa. Ten scenariusz może – rzecz jasna – rozbić się o frakcyjne walki o władzę w zwycięskim obozie lub powstanie antyrządowej partyzantki. Nie zmienia to jednak faktu, że nadzieja Libii w ropie. Pytanie – jak ją wykorzysta.
W Syrii czarne złoto także może wspomóc rewolucję, choć tu sprawa jest trudniejsza. Tamtejsze zasoby to 2,5 do 4,2 mld baryłek, zaś dzienne wydobycie ledwie ok. 380 tys. baryłek. Cały przemysł, w tym górnictwo naftowe, wytwarza jedną trzecią PKB, a usługi już połowę. Ropa nie jest głównym źródłem przychodów reżimu, a najważniejsze centra usługowe Damaszek i Aleppo – czyli syryjska klasa średnia, w tym chrześcijanie – stoją za Assadem. Z obawy, że skutkiem jego upadku byłaby ich społeczna i ekonomiczna degradacja.
18 sierpnia prezydent Obama nałożył sankcje na Syrię, podobne do tych, jakie dotknęły Libię, zakazał handlu z pięcioma syryjskimi koncernami naftowymi. Decyzja ta nie wywarła większego wrażenia, bo Ameryka kupuje w Syrii śladowe ilości czarnego złota. Dotkliwszy cios może zadać UE podobnym embargiem, co już zapowiedziała, do jej państw członkowskich idzie bowiem 95 proc. syryjskiego eksportu. Po pierwsze jednak stracą na tym firmy europejskie (Shell i Total, może także polskie Kulczyk Oil Venture prowadzące w Syrii próbne odwierty), po drugie embargo nie odciśnie się tak silnie na możliwościach reżimu jak w Libii, gdyż ma on inne źródła dochodów. Nie musi też kupować lojalności wojska – korpus oficerski to członkowie mniejszości alawickiej, z której wywodzi się Assad. Będzie więc walczyć nawet nie o niego, ale o przywileje, a wręcz ocalenie skóry. Ropa może jednak pomóc nawet w przypadku Syrii. W obecnej sytuacji jest dla reżimu najłatwiejszym sposobem pozyskiwania pieniędzy, można ją bowiem sprzedawać na giełdach za gotówkę. Każdy cios w jej eksport pogarsza sytuację władz.

>>> Czytaj też: Libia: Twierdza Kadafiego w Trypolisie zdobyta. Reżim upada

Bliskowschodnie dyktatury wyrosły na ropie, ale i ropą mogą się zadławić. Czarne złoto jest lepkie, najwyraźniej przykleiło się do tamtejszych państw i polityków na dobre i na złe.
ikona lupy />
DGP