Jak podaje amerykański wolnorynkowy think tank Cato Institute, w latach 1966 – 2006 jej średni roczny wzrost PKB wynosił 7,22 proc., a PKB liczone parytetem siły nabywczej wzrosło z 680 dol. w 1966 r. do 10,813 dol. w 2005 r.!
Recepta na sukces? Po pierwsze, wolny rynek. Założenie i prowadzenie działalności obywa się bez większych przeszkód – Heritage Foundation w rankingu wolności gospodarczej umieściła Botswanę na 40. miejscu (Polskę na 68.). Utraciła ona punkty np. w rubryce „korupcja” – raport podkreśla jednak, że Botswana i tak jest najmniej skorumpowanym państwem Afryki (w tej kategorii również wyprzedza Polskę).
Po drugie, rozsądne zarządzanie surowcami. Los pobłogosławił Botswanę nie tylko diamentami, ale również rządzącymi, którzy nie użyli pieniędzy na swoje wille. Wydatki rządowe stopniowo rosły, nie były jednak marnotrawione.
Reklama
Wydawałoby się, że Botswana powinna być przez zachodnich przywódców stawiana za wzór wielu krajom Trzeciego Świata.
Na ostatnim szczycie G20 Botswana została, i owszem, wspomniana. W roli szkodnika. Okazało się, że europejscy przywódcy są solidarni nie tylko w ratowaniu Greków, ale również w pogrążaniu Afrykanów. Prezydent Sarkozy triumfalnie obwieścił porozumienie krajów obecnych na szczycie w sprawie rajów podatkowych. Botswana też jest na tej czarnej liście. Jeśli nie zmieni swojej polityki fiskalnej, czekają ją sankcje gospodarcze ze strony prezydenta Francji i jego przyjaciół. Można przełknąć, że koszty błędnej polityki gospodarczej w strefie euro zrzucane są na barki europejskich podatników. Ale dajcie żyć obywatelom Botswany.