W przyszłym roku przecinania wstęg będzie jeszcze więcej, bo w związku z Euro 2012 nastąpi wielka kumulacja. Zgarniemy ją i przez najbliższe miesiące będziemy żyli w euforii. W tym roku przybyło 240 km autostrad, w przyszłym będzie prawie trzy razy więcej. Pojedziemy po efektownie prezentującym się asfalcie na A2 z Łodzi do Warszawy, na nowych kawałkach A1 na Górnym Śląsku i A4 blisko granicy z Ukrainą.
I jeszcze na nowych odcinkach tras ekspresowych, np. między Ostródą a Elblągiem. Niestety, minie Euro i radosny nastrój szybko się skończy. W kolejnych latach czeka nas bowiem załamanie w drogowych inwestycjach. W rekordowym 2010 roku strumień pieniędzy na nie wyniósł blisko 50 mld zł, zaś w tym roku kontrakty opiewały łącznie na 30 mld zł. W przyszłym roku do zdobycia będzie już tylko 5 mld zł.
Polska liczy na pieniądze z kolejnej perspektywy unijnej na lata 2014 – 2021, ale są one wciąż wielką niewiadomą. W dodatku, jeśli wszystko dobrze pójdzie, zaczną płynąć szerszym strumieniem dopiero gdzieś w 2016 roku. A co w latach 2013 – 2015? Firmy wykonawcze mogą liczyć co najwyżej na dokończenie kontraktów i te, na które przetargi już się jeszcze toczą. To może mniejsze drogi? Gdzie tam.
Zadłużone samorządy w popłochu ograniczają inwestycje. Zamiast więc przecinać wstęgi, politycy powinni myśleć, co zrobić, by utrzymać tempo budowy dróg. Inaczej po inwestycyjnych żniwach czekają nas zima i głodny przednówek. Rząd ogranicza wydatki na drogi, bo wiadomo, kryzys. W ubiegłym roku uciął 5 mld zł. Premier Tusk rozkładał bezradnie ręce i tłumaczył, że „szukał z ministrem fi - nansów cięć wszędzie, gdzie to możliwe”. Łatwiej ściąć wydatki na asfalt niż na pomoc socjalną. Nikt nie zastanawia się, że takie działanie z ekonomicznego punktu widzenia nie ma sensu.
Złotówka wydana na drogi to 1,4 zł odzyskane przez budżet w postaci podatków. Jeśli rząd dopuści do znacznego spowolnienia inwestycji, a wszystko na to wskazuje, zmarnotrawi cały z takim trudem stworzony potencjał wytwórczy. Największe kłopoty mogą mieć fi rmy małe i średnie, głównie podwykonawcy. Duzi gracze będą się ratować, przerzucając siły na kolej i energetykę, gdzie liczba zamówień powinna wzrosnąć. W takiej sytuacji tysiące koparek i innych maszyn zardzewieją lub trafi ą gdzieś za granicę niczym tani sprzęt z demobilu.
Co gorsza, redukcja wydatków na drogi uderzy mocno we wzrost naszego PKB. Zaskakująco dobre dane za trzeci kwartał pokazały właśnie, że kraj dalej szybko rozwija się w dużym stopniu dzięki inwestycjom publicznym. Bo te prywatne w tak niepewnym otoczeniu gospodarczym są na razie anemiczne.
Najbardziej bulwersujące jest jednak to, że jeżeli za kilka lat pojawią się pieniądze z Unii i rząd znów budowę autostrad wypisze na sztandarach, trzeba będzie odtwarzać dużą część budowlanego potencjału, a maszyny do wylewania asfaltu ściągać z zagranicy. Podaż będzie mała, więc ceny usług wzrosną. Ponownie będziemy mieć do czynienia z kartelem największych graczy.
Ci sami urzędnicy, którzy obecnie nie wyrabiają z decyzjami środowiskowymi i wydawaniem tysięcy różnych pozwoleń, po kilkuletniej przerwie ponownie nie będą nadążać. Śmieszne? Raczej żałosne i świadczące o braku umiejętności strategicznego myślenia w Polsce, gdzie inwestycje wyglądają jak sinusoida. Paradoksalnie, problemy z budową dróg pojawiłyby się już w przyszłym roku, gdyby nie opóźnienia inwestycji wynikające głównie z niewydolności administracji i uciążliwych procedur środowiskowych, co rozłożyło wydatki w czasie.
Szansą na uniknięcie drogowego świńskiego dołka w latach 2013 – 2016 byłoby większe zaangażowanie kapitału prywatnego, czyli wprowadzenie koncesjonariuszy, którzy wykładają kapitał na inwestycję. Tak jak Jan Kulczyk, który wybudował oddany właśnie odcinek A2, przez 30 lat będzie pobierał opłaty od kierowców, a potem odda drogę państwu. Na przykład w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego (PPP) inwestorzy mogliby zbudować prawie 200-kilometrowy odcinek z Piotrkowa do Pyrzowic na A1.
Niestety, jest z tym problem. Unijny urząd statystyczny Eurostat uznał, że wydatki na inwestycje w ramach PPP należy zaliczać do długu publicznego. Na razie nasi urzędnicy, m.in. GUS, pracują nad taką formułą PPP, która pozwoli obejść wszelkie zastrzeżenia. Bo przecież długu zwiększać nie możemy. Minister Rostowski nie pozwoli. I słusznie. Tylko wolałbym, by ciął inne wydatki (a rozpasanych w naszym kraju nie brakuje) niż na drogi