Sprawa dotyczy małych firm, zwykle jednoosobowych, ściganych za to, że przed wrześniem 2008 r. zawieszały działalność gospodarczą i okresowo nie płaciły składek. Według nich ZUS na to pozwalał, a nawet radził jak to zrobić. Teraz Zakład twierdzi, że było to niemożliwe i ściąga zaległe składki z ogromnymi karnymi odsetkami.

Jak stwierdza "Rz", takich firm są w kraju tysiące, a dla tych małych zwrot ZUS kilkudziesięciu tysięcy złotych to wyrok śmierci. "Ode mnie ZUS żąda ok. 25 tys. zł. Będę je spłacał do 2015 r. Przez to rozpadła się moja spółka cywilna" - mówi jeden ze składających pozew Rafał Robak. Jednak zwrotu pieniędzy przedsiębiorcy będą się domagać dopiero w kolejnych postępowaniach, teraz chcą by sąd uznał, że ZUS postępuje bezprawnie.

"Do pozwu, jaki złożyliśmy, mogą przystąpić kolejni przedsiębiorcy. Z osób, które się do nas zgłosiły, wybraliśmy te, które już spłaciły +długi+ wobec ZUS lub są w trakcie ich regulowania. Nierzadko musiały na ten cel wziąć kredyt" - mówi mec. Agnieszka Trzaska z Kancelarii Kubas, Kos, Gaertner z Krakowa.

Wielu przedsiębiorców zwlekało z oddaniem sprawy do sądu, bo rząd od miesięcy obiecuje przepisy abolicyjne. Mają objąć osoby, od których ZUS żąda owych składek. Tuż przed wyborami rozwiązanie problemu obiecał premier. "Jestem sceptyczny co do tych obietnic. By rząd coś zmienił, potrzebna jest ciągła presja" - podkreśla Robak.

Reklama