To zupełnie inna jakość niż np. w Polsce w latach 80. XX w., kiedy generał Jaruzelski społeczeństwa nie poinformował o stanie wojennym – po prostu pewnego dnia nie było „Teleranka”.

Zastanawia mnie, jakby Unia Europejska zareagowała, gdyby w Portugalii rzeczywiście doszło do zamachu stanu? Ponoć jedyna sankcja to zawieszenie w prawach członkowskich. Czy oznacza to zamkniecie granic i odcięcie Portugalii od funduszy europejskich, czy też takiej możliwości w niezbyt zrozumiałych traktatach unijnych nie ma?

Co należałoby zrobić z politykiem z Lizbony, który w czasie przewrotu był członkiem Komisji Europejskiej? Odebrać posadę i deportować czy uznać za uchodźce politycznego i do brukselskiej pensji dołożyć zasiłek? No i jak potraktować deputowanych z Portugalii – jak trędowatych politycznie czy jako jedynych reprezentantów narodu, wybranych w wolnych wyborach?

No i czy Komisja Europejska wyasygnowałaby jakieś kwoty na portugalski rzad na uchodźstwie? Oczywiście, żartuje, ale brak odpowiedzi na te pytania pokazuje, ze twórcy Unii nie tylko kryzysu fiskalnego nie przewidzieli. W rezultacie gdyby doszło do zamachu stanu w jednym z krajów UE, znów rozgorzałyby długie spory. Przeciwnicy Unii zażądaliby wyjścia z tak niestabilnej organizacji, zaś zwolennicy wołaliby o głębszą integrację, bo uważają, ze to recepta na wszystko.

Zwycięstwo tych pierwszych oznaczałoby zamieszanie i kryzys gospodarczy, a wygrana drugich spowodowałaby zmiany, które trudno sobie wyobrazić. Ponieważ jedyna tradycja integracyjna, jaka ma zachód Europy, jest rzymska, nie zdziwiłbym się, gdyby nasz kontynent poszedł znów tym kierunku. Już widzę, jak przy następnym kryzysie Donaldus Tuskus otrzymuje z rąk Komisji imperium, by ruszył ze swoimi legionami pacyfikować zbuntowane prowincje…, przepraszam, państwa członkowskie.