Konflikt z Białorusią jest jednym z tematów rozpoczętego w czwartek szczytu UE. 27 członków Unii przyjmie wspólną deklarację potępiającą reżim w Mińsku za represje wobec opozycji. Bruksela ma jednak poważny problem, by wyjść poza deklaracje. Interesy poszczególnych państw członkowskich są zbyt rozbieżne.

>>> czytaj też: Rosja wybiera prezydenta. Wyniki nikogo nie zaskoczą

Wiceszef MSZ Łotwy Andris Teikmanis ostrzegał wczoraj, że Białoruś musi się liczyć z możliwością wprowadzenia sankcji gospodarczych. Miałyby one uzupełnić dzisiejsze sankcje polegające na zakazie wjazdu i zamrożeniu aktywów 229 funkcjonariuszy reżimu oraz trzech firm kontrolowanych przez bliskiego Aleksandrowi Łukaszence oligarchę Uładzimiera Piefcijeua. Teikmanis zaraz jednak dodał, że sankcji nie popiera. A tym bardziej Ryga nie życzy sobie, by stracili biznesmeni współpracujący z Białorusią.
Białoruska prośba o opuszczenie kraju przez ambasadorów UE i Polski sprawiła, że obrona Mińska przez jego wewnątrzunijnych sojuszników będzie trudniejsza. W poniedziałek Słowenia wybroniła biznesmena Jurego Czyża przed wpisaniem na czarną listę po lobbingu robiącego z nim interesy słoweńskiego przedsiębiorcy Janeza Szkrabca. W marcu UE może jednak dodać go do listy, podobnie jak trzech innych biznesmenów: Alaksandra Maszenskiego, Alaksandra Szakucina i Pawła Tapuzidzisa.
Reklama
Kolejne weto nie jest jednak wykluczone. O dopisaniu Czyża mówi się od miesięcy. Teikmanis otwarcie przyznał wczoraj na antenie Latvijas Radio, w czym problem. – Nie popieramy polityki sankcji. W każdym razie zrobimy wszystko, aby nasi przedsiębiorcy ucierpieli jak najmniej – tłumaczył. To pierwsze tak otwarte postawienie sprawy. Łotwa obok Litwy, Włoch i – od niedawna – Słowenii należy do czołowych hamulcowych w polityce odpowiedzi na przykręcanie śruby na Białorusi.
Wymienione państwa mogą liczyć na wdzięczność Łukaszenki. Szkrabec dzień przed ogłoszeniem przez Lublanę zamiaru zawetowania sankcji przeciw Czyżowi wygrał wart 100 mln euro przetarg na budowę w Mińsku luksusowego hotelu. Włosi z kolei przejęli po Janie Kulczyku projekt budowy elektrowni na zachodzie kraju. Wcześniej ówczesny premier Silvio Berlusconi nie mógł się Łukaszenki nachwalić. – Najlepsze życzenia dla pana i dla narodu, który pana kocha – mówił podczas wizyty w Mińsku w 2009 r.
Bardziej zniuansowaną postawę prezentują takie państwa, jak Holandia czy Niemcy. Z jednej strony tamtejsi politycy pełni są demokratycznej retoryki. Z drugiej przestrzegają w relacjach z Mińskiem zasady „business as usual”. Holandia jest po Rosji największym odbiorcą białoruskich towarów. W ubiegłym, czarnym dla opozycji roku eksport do Holandii wzrósł o 116 proc. w porównaniu z eksportem w 2010 r. politycznej odwilży. Eksport do Niemiec wzrósł z kolei czterokrotnie. Niemcy co prawda podporządkowali się embargu na sprzedaż broni czy wyposażenia milicyjnego, ale białoruscy funkcjonariusze i tak od lat ruszają na pałowanie manifestacji w nieoznakowanych volkswagenach i oplach.
Dobrym przykładem relacji na linii Berlin – Mińsk jest historia z listopada 2010 r. Szef niemieckiej dyplomacji Guido Westerwelle wspólnie z Radosławem Sikorskim postawili Łukaszence ultimatum: uczciwe wybory w zamian za pomoc finansową i kontynuację odwilży. Kilka dni później, ze znacznie mniejszą pompą, na forum biznesowe do Mińska udał się szef urzędu kanclerskiego Ronald Pofalla, co dało wrażenie, że niezależnie od wyniku wyborów współpraca gospodarcza będzie się rozwijać po staremu.
W rzeczywistości niewiele państw realnie popiera ekonomizację sankcji. Głównym lobbystą jest Polska, co dało nam status chłopca do bicia dla białoruskiej propagandy państwowej. „Niezmiennie prowadzimy wobec BY politykę warunkowości. Więcej za więcej, mniej za mniej” – napisał w środę na Twitterze Sikorski. Warunkiem sine qua non wznowienia dialogu jest oswobodzenie dziewięciu więźniów politycznych. Łukaszenka na razie nie chce o tym słyszeć, w zamian starając się grać na sprzecznościach wewnątrz UE.