W podobnym duchu wypowiadał się ostatnio kontrkandydat Sarkozy’ego Francois Hollande, tyle że z nieco słabszą nutą narodową. Przekaz obu panów jest dość podobny: Europa musi chronić swój rynek, zarówno poprzez proponowanie konsumpcji, jak i ograniczenie dostępu innych. Z ust głównych konkurentów do fotela prezydenckiego słychać też mocny głos przeciw tzw. delokalizacji, czyli przenoszeniu produkcji do tańszych miejsc, szczególnie w naszej części Europy. Do tego Sarkozy opowiada się za ściślejszą kontrolą granic, podsycając tym samym antyemigracyjne lęki. W ramach promocji gospodarki europejskiej kandydat prawicy proponuje nawet wspieranie europejskich firm w kontraktach publicznych. Bardzo to francuski pomysł, firmy znad Sekwany znane są bowiem z tego, że zawsze ze sobą ściśle współpracują. Francuska firma za granicą ma zwykle rachunek we francuskim banku, jeździ francuskimi samochodami, korzysta z usług telekomunikacyjnych firm francuskich. Taki model – pytanie czy w dłuższym okresie efektywny i skuteczny. Czas zadać sobie pytanie, co się dzieje z Europą i czy tak nakreślony kierunek jest najwłaściwszym kierunkiem zmian.
Kryzys gospodarczy wywołał spore spustoszenie w głowach. W 2009 roku, w samym jego epicentrum, ogłoszono koniec kapitalizmu i na ustach wszystkich znalazł się Keynes. Długo jednak ten triumfalny marsz nie trwał, bowiem już niespełna rok później kryzys finansowy przeszedł w fazę kryzysu fiskalnego. Okazało się, że stymulowanie gospodarki poprzez zadłużenie rządowe na wiele się nie zdało, co więcej w skrajnych przypadkach doprowadziło do ryzyka utraty płynności. Równolegle stało się jasne, że kraje prowadzące politykę protekcjonizmu, niezwracające uwagi na swą konkurencyjność, zwalniają. A gdy jeszcze dochodzi do tego nadmierne zadłużenie, czy to prywatne, czy publiczne, rośnie ryzyko utraty zaufania i w skrajnym wypadku wypłacalności kraju. To przykład Włoch, w których przez całą ostatnią dekadę tempo wzrostu gospodarczego na głowę wyniosło -0,25 proc. Czyli przez dziesięć lat kraj ten się nie rozwijał, a mając od lat wysoki poziom zadłużenia publicznego (120 proc. PKB), tracił wiarygodność rynków finansowych co do perspektyw obsługi długu. Ten brak włoskiego wzrostu nie wziął się znikąd. Warto przypomnieć przykład z rodzimego podwórka, kiedy to Włosi zdecydowali, że lepiej będzie produkować fiata 500 we Włoszech. Chodziło oczywiście o to, aby wspierać włoski przemysł i miejsca pracy, ale efekt takiej decyzji jest taki, że produkcja tego samochodu stała się droższa i mniej konkurencyjna w stosunku do podobnych produktów konkurencji. A nie był do przecież odosobniony przypadek. Suma tego typu przypadków doprowadza do tego, że kraj traci konkurencyjność. To typowe działanie protekcjonistyczne pod płaszczykiem wspierania miejsc pracy w kraju.
Na drugim biegunie są Niemcy. Garściami czerpią z tańszej siły roboczej w Europie Środkowo-Wschodniej, która stała się wielkim zapleczem produkcyjnym dla niemieckich fabryk samochodów i innych produktów przemysłowych. W Niemczech nie słychać głosów namawiających do tego, aby kupować tylko niemieckie produkty, klienci i tak to robią. Nie słychać głosów przeciw delokalizacji, a Niemcom wciąż udaje się utrzymać konkurencyjność. Ich głównym problemem jest… zbyt niski popyt wewnętrzny i zbytnie uzależnienie od eksportu. Bez wątpienia korzystają na słabej walucie, jaką jest dla nich euro, ale nic samo się nie stało. Przez całą zeszłą dekadę Niemcy trzymali płace w ryzach, podczas gdy w większości krajów Południa, włącznie z Francją, wynagrodzenia rosły, rosły także w relacji do płac niemieckich.
Niestety tego typu zależności są dość skomplikowane. Ludzie mają skłonność nabierać się na hasła protekcjonistyczne, szczególnie w kraju o tradycjach socjalistycznych jak Francja. Trudno powiedzieć, na ile obaj kandydaci na prezydenta zgłaszają swe propozycje na poważnie, a na ile to tylko kampania. Ale słowa w kampanii wyborczej zostawiają swój ślad w umysłach ludzi. Jakkolwiek na to patrzeć, Europa w strachu przed kryzysem dokonuje – powolnych co prawda – działań reformatorskich, jednocześnie w głębi serca marząc o protekcjonizmie. Jednak europejski model, przyjemny, cywilizowany, sympatyczny, przegrywa w globalnej konkurencji. Na szczęście przykład niemiecki pokazuje, że można zachować część z tego, co Europa lubi, i konkurencyjności nie utracić. Ale trzeba nad tym ciężko pracować, poszukując cały czas nowych przewag konkurencyjnych. Skończyły się czasy dolce vita, bo były na kredyt.