Dlatego jej agencja detektywistyczna Lejdis oferuje usługi przede wszystkim paniom, ale też mężczyznom, którzy chcą, by ich problemy pomogła rozwiązać właśnie kobieta.
Ale by odnieść sukces w tej branży, Katarzyna Ryzner musiała być nie tylko wdzięcznym słuchaczem i świetnym psychologiem, bo kontakty z klientem wymagają poruszania spraw bolesnych i intymnych. Jak każdy detektyw, musi być komunikatywna (by zebrać jak najobszerniejszy wywiad środowiskowy o obiekcie obserwacji), raczej niepozorna (by przejść przez osiedle i nie rzucać się w oczy) i wyjątkowo cierpliwa (obserwacja bywa potwornie nudna, często godzinami czeka się w aucie pod blokiem, by sprawdzić rozkład zajęć obiektu, zrobić mu zdjęcie lub nagrać miniaturową kamerą film w niekorzystnej dla niego sytuacji).
– Niektórzy członkowie mojej rodziny nie do końca rozumieją, jak mogę się w tej pracy realizować, ale innego zajęcia, które dawałoby mi tak wszechstronny i głęboki kontakt z drugą osobą, nie mogłabym chyba znaleźć. Zawsze pomagałam ludziom, a teraz mogłam to przekuć w wymarzony zawód – opowiada 37-letnia pani detektyw z Lublina.
Reklama
Droga do tego zawodu była dość długa – po studiach polonistycznych pracowała jako spikerka w radiu, w reklamie jako przedstawicielka handlowa. Gdy wyszła za mąż i urodziła dziecko, zaczęła szukać pracy, która przede wszystkim będzie ciekawa (pieniądze zeszły na dalszy plan, bo mąż był w stanie utrzymać całą rodzinę). – To wielki komfort szukać takiego zajęcia, które przede wszystkim daje frajdę – przyznaje.

Śledztwa bywają nudne

W ten sposób w lipcu 2007 r. trafiła do jednej z największych w kraju agencji Detektyw24. To musiał być doskonały wybór, bo zaczęła jako pracownik biura obsługi klienta, a skończyła jako członek zarządu.
Do jej obowiązków należało nie tylko przyjmowanie zleceń, ale też tworzenie scenariusza pomocy, na który klienta byłoby stać. – Rzadko kiedy ludzie mają tyle pieniędzy, by zlecenie można było realizować w dowolnym wymiarze, trzeba więc wypośrodkować, by klient nie czuł się naciągnięty, a jednocześnie był zadowolony – opowiada Ryzner. Po rozmowie z klientem pisała scenariusz działania i sprawa trafiała do realizacji.
– Bardzo wciągnęła mnie ta praca, choć prawda jest taka, że historie, jakie przytrafiają się klientom agencji detektywistycznych, są w gruncie rzeczy bardzo są do siebie podobne – opowiada. Główny powód detektywistycznych obserwacji od lat jest niezmienny – zdrada jednego z małżonków, choć coraz częściej w bardziej skomplikowanych wariantach (np. mąż zdradza żonę z innym mężczyzną) oraz zaginione dzieci.
Gdy Katarzyna Ryzner zaszła w drugą ciążę, przerwała pracę, a po odchowaniu dziecka uznała, że najwyższa pora zrobić coś dla siebie. I tak wymyśliła własną agencję detektywistyczną o wyjątkowym charakterze, bo z przydomkiem „kobieca”. Na polskim rynku (był styczeń 2010 r.) nikt o takiej jeszcze nie słyszał.
– Zauważyłam, że ludzie, którzy znajdują się w trudnej sytuacji i muszą przyjść ze swoimi, często intymnymi, sprawami do obcych, wolą porozmawiać o tym z kobietą. Nie tylko dlatego, że kobieta łatwiej zrozumie inną kobietę, ale też dlatego, że ma po prostu wysoki poziom empatii. Również zdradzani mężczyźni zwykle z nią wolą porozmawiać o swojej sytuacji.
Dlatego na stronie internetowej szefowa Lejdis napisała: „Ponieważ każda sprawa to czyjaś tragedia, często porażka życiowa, zawiedzione zaufanie, mnóstwo innych traumatycznych przeżyć, chcemy, aby osoba, która wybiera kobiecą agencję detektywistyczną, miała maksimum komfortu w trudnych dla niej chwilach”.
By założyć agencję detektywistyczną, potrzebowała licencji na prowadzenie takich usług, a tej wtedy jeszcze nie miała. Założyła więc spółkę komandytową, do której komandytariusz wniósł własną licencję. Od stycznia 2011 r. nie potrzebuje takiego wsparcia, licencję ma już na własne nazwisko.
Siedziba firmy jest w Lublinie, więc na początku tu właścicielka skoncentrowała swoje działania marketingowe. W miejscowych gabinetach kosmetycznych, salonach fryzjerskich, siłowniach i klubach fitness zostawiała ulotki agencji. Później rozszerzyła działalność na teren całej Polski.
Cennik, który stworzyła dla klientów, nie odbiega od średniej krajowej – godzina obserwacji zaczyna się od 120 zł. Nie jest tanio, przyznaje, zdarza się, że niektórzy biorą na taki wydatek pożyczkę, gdy więc przychodzi klient, który może wydać najwyżej 3 tys. zł, i nie stać go na opłacenie tygodniowej obserwacji, indywidualnie ustala z nim stawkę.
Jej miesięczny dochód zależy od liczby zleceń, czasem to 5 tys. zł, a czasem 30 tys. zł. Średnio, po odjęciu kosztów, zarobek sięga 10 tys. zł. Wiele zależy od sezonu: najmniejszy ruch jest zwykle zimą, a gdy nadchodzi wiosna, w jej firmie robi się gorąco.
Co robi? Sprawdza, czy obiekt mieszka pod danym adresem lub chodzi do pracy, czy pracownik, który przebywa na zwolnieniu lekarskim, leży w domu, czy kosi trawę w ogródku, czy były mąż, który walczy o dziecko, faktycznie spędza z nim czas, czy raczej podrzuca je dziadkom, czy przyszły mąż spędza wieczór kawalerski z kolegami, czy w klubie ze striptizerką. Ale najwięcej spraw, jakie do niej trafiają, dotyczy zdradzanych lub maltretowanych żon – im pomaga zweryfikować podejrzenia i zgromadzić dowody przydatne w sądzie.
– To najbardziej lubię w mojej pracy: najpierw przychodzi do mnie załamana kobieta, która ma intuicję, że źle się dzieje w jej małżeństwie. Ale słyszy zwykle to samo: że wymyśla, że jest głupia, że ma się leczyć. Niektóre panie naprawdę idą wcześniej na terapię. Gdy dostarczam dowody, klientki początkowo są załamane, ale potem dochodzą do siebie. Uzbrojone w wiedzę po rozwodzie nie lądują na ulicy.
Dzięki stabilizacji finansowej nie musi brać wszystkich spraw. – Kiedy podejrzewam, że coś jest nie tak, kiedy czuję, że klient mnie okłamuje albo chce manipulować partnerem i faktami, odmawiam. Cały czas pamiętam, że poznaję tylko jedną wersję wydarzeń. Nigdy nie wiem, co sądzi o wszystkim druga strona, czasem zresztą okazuje się, że fakty są inne niż chciałby zelceniodawca. Dlatego zawsze zostawiam sobie margines zaufania – opowiada pani detektyw.

Specjalizacja przede wszystkim

Uczestniczenie w cudzych kłopotach rodzinnych nie zmieniło, jak twierdzi, jej stosunku do życia. – Może lepiej poznałam świat i stałam się mniej naiwna, ale wciąż wierzę w miłość i instytucję małżeństwa. Na pewno jednak mam teraz większą świadomość, jak uniknąć przysłowiowego przejechania walcem, bo każdy rozwód to właśnie przypomina. I dlatego wszystkim radzę, by najpierw zebrać dowody, pozałatwiać sprawy majątkowe, czyli zabezpieczyć tyły, a rozwód zostawić sobie na sam koniec – opowiada Ryzner.
Nisza, jaką znalazła na polskim rynku usług detektywistycznych jako pierwsza, powoli się zapełnia i dziś już kilka agencji reklamuje się w podobny sposób. W sumie w rejestrze detektywów prowadzonym przez MSW figuruje prawie 600 osób, ale aktualne wpisy do rejestru działalności regulowanej ma zaledwie 400 z nich. W większości prowadzą firmy jednoosobowe, bo tylko oni – jako właściciele licencji – mogą prowadzić czynności detektywistyczne. Część z nich specjalizuje się w sprawach obyczajowo-rozwodowych, inni w firmach windykacyjnych, jeszcze inni zatrudniani są przez międzynarodowe koncerny do poszukiwania podróbek markowych produktów i ich wytwórców. Sporą część rynku zajmują detektywi z ochrony biznesu, którzy sprawdzają kandydatów na wysokie stanowiska w firmie, pilnują tajemnic technologicznych, weryfikują przyszłych kontrahentów. Inni sprawdzają wiarygodność osób zgłaszających szkody ubezpieczeniowe.
– Specjalizacja to jedyny ratunek, bo w Polsce zapotrzebowanie na usługi detektywistyczne jest tak małe, że nawet trudno mówić o rynku – ocenia Ryszard Bednik, rzecznik Polskiego Stowarzyszenia Licencjonowanych Detektywów.