Mówiąc wprost, jedyną zaletę stanowiła ich wielkość – był naprawdę duży i wyraźny. No i oczywiście treść: Jaja od szczęśliwych kur. Trudno oceniać poziom szczęścia kur, których jaja były sprzedawane pod takim hasłem. Ale napis zadziałał lepiej niż niejedna profesjonalna kampania reklamowa, interes kręcił się świetnie. Dla miastowych szczęście kur okazało się ważnym czynnikiem wpływającym na kupno tych, a nie innych jaj. Teraz za szczęście wszystkich europejskich kur zabrała się Unia. Hodowcy mają zapewnić zwierzętom więcej przestrzeni życiowej, stosując większe niż dotychczas klatki. Dosyć dla nich kosztowny proces zapewniania kurom szczęścia spowodował chwilowy – jak zapewniają unijni dostojnicy – wystrzał cen jaj w kosmos.

Średnio we Wspólnocie jajka są droższe o 76 proc. niż rok temu. U nas również ceny rosną, co – zwłaszcza tuż przed Wielkanocą – nie jest najlepszą wiadomością. Ale cóż – szczęście kosztuje. Jednak unijne regulacje dotyczące kurzego zadowolenia z życia są odzwierciedleniem problemu szerszego i całkiem poważnego. Co więcej, takiego, który nie ma konkretnego rozwiązania. Otóż unijni politycy i urzędnicy wyszli z założenia, że przemysłowy chów kur wiąże się z dręczeniem zwierząt przetrzymywanych w niehumanitarnych warunkach. Słuszne? Słuszne. Dlatego trzeba te warunki zmienić. Znów – słusznie. Stąd pojawiły się nowe przepisy, a jako ich pochodna – wzrost cen jaj. Europa oczywiście przetrwa tę galopadę cen, być może rzeczywiście kiedyś zaczną one spadać. Natomiast realne problemy mogą pojawić się w innych dziedzinach, w których z równie szlachetnych pobudek administracyjna ręka Unii zaczyna swoje twarde rządy. Przykład sztandarowy to energetyka i kwestie związane z emisjami CO2.

Choć do nadciągającej katastrofy klimatycznej podchodzę raczej z dystansem, to sprawą ewidentną jest, że środowisko należy truć jak najmniej. Tyle że unijne regulacje prowadzą wprost do tego, że Europa zaczyna sobie fundować najdroższą energię na świecie, bo właśnie taka pochodzi z zielonych źródeł. To przekłada się na konkurencyjność Starego Kontynentu wobec innych gospodarek, a idąc dalej – na komfort życia społeczeństw.

Szczególnie duży problem ma Polska ze swoją energetyką opartą na węglu, która mimo skoku technologicznego ciągle nie jest najczystsza. Ale regulacje dotyczące emisji uderzą obuchem chociażby w nasz przemysł chemiczny, który już mniej lub bardziej oficjalnie zaczyna rozważać ucieczkę do krajów, gdzie nie panują europejskie rygory, idąc zresztą tropem innych graczy z tej branży, którzy już zwinęli się ze Starego Kontynentu. Utrata kilku czy kilkudziesięciu tysięcy miejsc pracy, ostre podwyżki cen prądu w imię dosyć problematycznego komfortu ekologicznego przyszłych pokoleń – to jest ten dylemat. Problematycznego między innymi dlatego, że znacząca część reszty świata wcale się nie pali do narzucenia sobie tak ostrych norm.

Reklama

Oczywiście nie jest też tak, że Unia niczego w zamian nie daje. Proponuje całkiem solidne pieniądze. Można się zatem zżymać, że na przykład ekologiczne przepisy wspólnotowe powodują wzrost kosztów budowy autostrad nawet o jedną czwartą. I wymagają rozwiązań wątpliwych z punktu widzenia skuteczności, jak choćby słynnych przejść dla dzikich zwierząt, z których czworonogi niespecjalnie chcą korzystać, w przeciwieństwie do miejscowej ludności. Tylko że te drogi nie powstałyby, gdyby nie pieniądze z Unii. Ale znów, gdyby nie wyśrubowane normy ekologiczne, pewnie zbudowalibyśmy ich więcej, a to przełożyłoby się na spadek liczby wypadków i ofiar w ludziach. I tak dalej, dylematy można mnożyć.

Większość tych procesów pozostanie właśnie w sferze dylematów, które można roztrząsać przy wielkanocnych stołach. Nie ma tutaj dobrego wyjścia, dobrej odpowiedzi. No, może poza pewnym wyjątkiem, który warto przywołać w kontekście sprawy tradycyjnych żarówek, które Unia dzielnie sprząta ze sklepowych półek w imię oszczędzania energii. Sprawa w odbiorze społecznym została zinterpretowana jako czyste szaleństwo wspólnotowej administracji. I słusznie, bo nikt nie podjął wysiłku poinformowania ludzi, po co to wszystko, jak racjonalnie posługiwać się drogimi energooszczędnymi żarówkami, a kiedy bardziej opłacają się te tradycyjne. Lepiej zakazać i tyle. Teraz mamy powtórkę z rozrywki. Dzięki Unii mamy drogie jajka. I znów nie pojawił się żaden wysiłek wytłumaczenia, że w tym wszystkim o coś chodzi. Na przykład o to, by szczęśliwe kury nie mieszkały tylko pod Nidzicą.

ikona lupy />
Marcin Piasecki / Forsal.pl