Dziś mieszkałby w kapiących złotem apartamentach Pałacu Elizejskiego. Zamiast tego Dominique’a Straussa-Kahna, byłego szefa Międzynarodowego Funduszu Walutowego i prominentnego polityka Partii Socjalistycznej, czeka wielomiesięczna, jeśli nie wieloletnia wędrówka po francuskich sądach. – Na stanowiska polityczne DSK raczej nie wróci, choć dzięki kontaktom w środowiskach politycznych i biznesowych ma jeszcze szansę wylądować na względnie intratnej posadzie doradczej w którejś z dużych korporacji – mówi DGP francuski politolog Claude Fitoussi.
Błyskotliwa kariera 63-letniego polityka runęła w ciągu jednego popołudnia spędzonego w nowojorskim Sofitelu. W apartamencie, który zajmował Strauss-Kahn, doszło do... No właśnie, tu nie ma jasności: 32-letnia pokojówka Nafissatou Diallo oskarżyła ówczesnego szefa MFW o gwałt. On sam twierdził, że do stosunku seksualnego – mimo śladów brutalności – doszło za jej zgodą. W sprawie pojawiały się kolejne dowody i jeszcze więcej domniemań: począwszy od poszlak świadczących o winie Straussa-Kahna, aż po domysły, że incydent został zaaranżowany przez przeciwników politycznych szefa funduszu, czyli walczącego o reelekcję Nicolasa Sarkozy’ego.
DSK wciąż trzyma się tej wersji. W opublikowanym po pierwszej turze wyborów prezydenckich we Francji wywiadzie dla brytyjskiego dziennika „The Guardian” powtórzył, że to Sarko zastawił na niego pułapkę w Nowym Jorku. Dorzucił także kolejny zarzut: ekipa prezydenta miała też założyć mu podsłuch. – Być może byłem politycznie naiwny, ale nie wierzyłem, że mogą się posunąć aż tak daleko. Nie sądziłem, że będą w stanie znaleźć cokolwiek, co mogłoby mnie zatrzymać – dodał. – Dosyć! Radziłbym panu Straussowi-Kahnowi tłumaczyć się przed prawem – skwitował te słowa Sarkozy.
Reklama
Byłego szefa MFW tłumaczenia nie ominą. Choć zarzuty w sprawie kryminalnej zostały wycofane, pokojówka wytoczyła mu sprawę cywilną. Ale to nie wszystko – wiosną rozpoczęło się śledztwo w sprawie sex-parties organizowanych w hotelach we francuskim Lille. Jak twierdzą policjanci, w orgiach uczestniczyły prostytutki doprowadzane przez bandytów. Jednym z oskarżonych – o udział w zorganizowanej grupie przestępczej i stręczycielstwo – jest Strauss-Kahn. Polityk przyznaje się do uczestnictwa w orgiach, choć zastrzega, że nie wiedział, iż ma do czynienia z prostytutkami. Został aresztowany, jednak wyszedł za kaucją. – Nie ma poważnych dowodów na to, by Dominique Strauss-Kahn wiedział, że te kobiety są opłacane – bronił klienta mecenas Henri Leclerc. – Z pewnością uczestniczył w niektórych takich imprezach, libertyńskich imprezach z koleżankami i koleżankami koleżanek. Możecie sądzić o tym, co wam się podoba z moralnego punktu widzenia. Ale to nie zmienia faktu, że takie praktyki nie są wbrew prawu – podsumował adwokat.
Ciemne chmury nad głową Straussa-Kahna jednak gęstnieją. Dwie belgijskie prostytutki, które uczestniczyły w imprezach z udziałem DSK, twierdzą, że był on uczestnikiem zbiorowych gwałtów: jednego w Lille, drugiego w Waszyngtonie. Prawnicy Straussa-Kahna zaprzeczają zarzutom, ale jeśli nie dowiodą niewinności polityka, może on trafić za kraty nawet na dwadzieścia lat. – Jeśli uda mu się uratować skórę, zostanie na politycznym aucie przez co najmniej dekadę. Jeżeli jeszcze będzie miał wtedy siłę, może próbować wrócić – twierdzi Fitoussi. Takie powroty nie byłyby w końcu we francuskiej polityce czymś nowym. Laurent Fabius, szef rządu w połowie lat 80., odpowiedzialny za skandal z zatopieniem statku „Rainbow Warrior”, należącego do ekologów z Greenpeace, był wymieniany jako jeden z kandydatów na stanowisko szefa rządu po wygranej Francoisa Hollande’a. Z kolei na prawicy taką rolę odgrywa Alain Juppe, który po wyroku skazującym za defraudację funduszy publicznych wrócił do polityki – ostatnio był szefem francuskiego MSZ. – Juppe to zupełnie inna sprawa. Wszyscy wiedzą, że wziął na siebie winy Chiraca – mówi politolog. A ten o powrocie do polityki już raczej nie myśli.

Bawiliśmy się w burleskę

Znacznie więcej szczęścia niż DSK ma jak dotąd Silvio Berlusconi. Choć prokuratorzy siedzą mu na karku, były włoski premier i magnat finansowy zdołał się nawet wyrwać do Moskwy w charakterze honorowego gościa na inauguracji kolejnej prezydentury Władimira Putina. Pod koniec zeszłego roku, tuż po tym, jak fala niezadowolenia ze stanu gospodarki zdmuchnęła szefa rządu ze stanowiska, zdążył też wydać kolejną płytę z piosenkami. Na czwartym albumie Berlusconi nie śpiewa, za to jest współautorem wszystkich jedenastu piosenek miłosnych, wykonywanych przez gitarzystę i wokalistę z Neapolu – Mariano Apicellę.
Krążek zatytułowany jest „Prawdziwa miłość”. Dla złośliwych trudno o lepszy pretekst do żartów. Choć upadek boskiego Silvio przypieczętowało załamanie państwowych finansów, to wcześniej doszło do serii skandali obyczajowych i korupcyjnych, dostarczających pożywki włoskim mediom. Po umorzeniu jednej z najpoważniejszych spraw, w której Berlusconi był oskarżony o wręczenie swojemu doradcy podatkowemu Davidowi Millsowi 600 tys. dol. łapówki za fałszywe zeznania, zostały mu jeszcze trzy inne procesy.
Najbardziej kontrowersyjny dotyczy uprawiania seksu z nieletnią Ruby, uczestniczką seksprzyjęcia zorganizowanego w rezydencji premiera (i nadużycia władzy, bo premier wymusił zwolnienie jej z aresztu). Choć sama Ruby, jak i adwokaci Berlusconiego twierdzą, że między 17-letnią wówczas Marokanką a szefem rządu do niczego nie doszło, prokuratorzy próbują przy okazji ujawnić prawdę o imprezach bunga-bunga, z jakich zasłynął włoski polityk.

Najnowszy krążek w dyskografii Silvia Berlusconiego nosi tytuł „Prawdziwa miłość”. Dla złośliwych trudno o lepszy pretekst do żartów

W efekcie na jaw wypływają pikantne szczegóły: wezwane do sądu modelki, tancerki i prostytutki opowiadają o seksie oralnym ze stylizowanymi na greckie gigantycznymi posągami, przebierankach za pielęgniarki i striptizach przed obliczem samego szefa rządu. Wśród prezentujących swoje wdzięki uczestniczek miała się znaleźć między innymi dzisiejsza liderka partii Lud Wolności w Milanie, urodziwa Nicole Minetti. Jak twierdzą reporterzy dziennika „Corriere della Sera”, adwokaci jej partyjnego pryncypała chcą zamknąć Minetti oraz kilku jej koleżankom usta: odkąd ruszył proces, na „wsparcie” dla dziewczyn były premier wydał już 127 tys. euro.
Jeden z prawników Berlusconiego nie ukrywał, że pieniądze przeszły z rąk do rąk, ale uznał je za przejaw „zwyczajowej szczodrości” byłego premiera. – W moim domu odbywały się wyłącznie eleganckie kolacje, po nich czasami schodziliśmy do domowego teatru, niegdysiejszej dyskoteki moich dzieci. Była tam atmosfera dobrej zabawy i miłości – stwierdził Berlusconi, gdy w kwietniu zeznawał na jednej z rozpraw. Gdy padło pytanie o striptizy, odpowiedział krótko: bawiliśmy się w burleskę.
Odchodząc ze stanowiska, lider Ludu Wolności zapowiadał dalszą walkę polityczną. Dziś przebąkuje o przekazaniu władzy w partii młodszemu pokoleniu. Być może w ten mało spektakularny sposób kończy się epoka najważniejszego włoskiego polityka ostatnich dwóch dekad. Być może również Berlusconi pociągnie ze sobą na dno własne ugrupowanie: wybory lokalne na początku maja przyniosły Ludowi Wolności miażdżącą porażkę.

Dziesięć lat afery wystarczy

Jednak nawet wyroki uniewinniające, przedawnienia czy brak dowodów nie są w stanie zrekompensować utraconego prestiżu. Richard Nixon przez dwadzieścia lat po finale afery Watergate – inwigilacji opozycji i prób wyciszenia narastającego skandalu wokół tych działań – walczył o uznanie go za męża stanu i odzyskanie należnego prezydentowi USA głosu w debatach międzynarodowych. Jak ognia unikał skruchy. – Kiedy prezydent coś robi, nie jest to nielegalne – ta kwestia pada w filmie „Frost/Nixon”. I tego stanowiska były prezydent USA trzymał się do końca życia. Nigdy nie przyznał się do popełnienia przestępstwa albo nielegalnych działań, choć afera zaprowadziła za kratki 43 inne osoby. Jedyną prawną konsekwencją, jaka go dotknęła, było pozbawienie go przez nowojorski Sąd Najwyższy prawa do uprawiania zawodu prawnika.
Początkowo Nixon zaszył się w swojej kalifornijskiej rezydencji nad Pacyfikiem. O siódmej rano siadał przy biurku, ale nie miał praktycznie nic do zrobienia. Zapadł na zdrowiu, trafił na pewien czas do szpitala. Gdy z niego wyszedł, zaczął spisywać wspomnienia i od czasu do czasu występował na konferencjach. Ponieważ Kongres przyciął mu apanaże z 850 do 200 tys. dol., chwytał się wszelkich możliwości zarobkowania: propozycja przeprowadzenia serii wywiadów przez brytyjskiego producenta i gospodarza talk-show Davida Frosta spadła mu jak z nieba. Chwile słabości, obrazowo przedstawione we wspomnianym filmie, już mu się potem nie przydarzały. – Dziesięć lat afery Watergate wystarczy – fuknął na zjeździe wydawców gazet w 1984 r. Rok później, by dobitnie podkreślić, iż jest „nowym Nixonem”, zrezygnował z ochrony prezydenckiej (jako pierwszy z byłych przywódców USA).
Zaczął wyjeżdżać, m.in. do Moskwy i Pekinu, delikatnie sondując zmiany, jakie zachodziły w epoce pierestrojki i Deng Xiaopinga. Na początku lat 90., powróciwszy na amerykańskie polityczne salony, przekonywał George’a W. Busha do nowego planu Marshalla dla Europy Wschodniej. Gdy w 1994 r. doznał wylewu krwi do mózgu i cztery dni później zmarł – uzyskał wreszcie to, na czym mu tak zależało. – Jestem głęboko wdzięczny prezydentowi Nixonowi za jego mądre rady. Był mężem stanu, który starał się stworzyć trwałą strukturę pokoju – mówił Clinton.



Nie miałem relacji z tą kobietą

Los chciał, że Clinton wkrótce sam stanął w obliczu impeachmentu (Nixon zrezygnował ze stanowiska, zanim odbyło się głosowanie). Cień skandali i przekrętów ciągnął się za politykiem z Arkansas przez całą pierwszą kadencję. Najpierw zwolniono grupę pracowników Białego Domu, którzy zajmowali się prezydenckimi podróżami – jak sugerowano, Clinton zrobił miejsce dla swoich przyjaciół. Później wyszło na jaw nagminne naruszanie procedur FBI, dzięki czemu możliwość wglądu w tajne akta uzyskały osoby nieuprawnione, w tym rzekomo Hillary Clinton. Pozyskane informacje miały służyć Clintonom w walce politycznej. Jakby tego nie było dosyć, za lokatorami Białego Domu ciągnęły się podejrzenia o nadużywanie władzy i niejasne operacje finansowe w tzw. aferze Whitewater, związanej z nieudanymi inwestycjami w nieruchomości, jakich dokonali jeszcze w latach 70. i 80.
Jednak dla prokuratora Kennetha Starra, który z zacięciem tropił nadużycia Clintonów, przełomem stała się informacja o romansie prezydenta z 22-letnią stażystką Monicą Lewinsky. W tym samym czasie przeciwko Clintonowi pozew o napastowanie seksualne złożyła jego była podwładna z Arkansas Paula Jones. Prawnicy prezydenta odpierali zarzuty, twierdząc, że są one wyssane z palca, a powołana przez nich na świadka Lewinsky – za namową pryncypała z Białego Domu – też zaprzeczyła, by cokolwiek łączyło ją z prezydentem. Starr zaczął więc drążyć wątek romansu Moniki. A Clinton poszedł w zaparte. – Nie miałem żadnych relacji seksualnych z tą kobietą. Nigdy nie kazałem nikomu kłamać, ani razu. Te zarzuty są fałszywe. A ja muszę zająć się pracą dla dobra Amerykanów – zapewniał w telewizyjnym wystąpieniu.
Oskarżenia o napastowanie i romanse zaczęły się mnożyć. W sumie wystąpiło z nimi jeszcze sześć innych kobiet. Dla Starra najważniejsze było jednak to, że prezydent skłamał przed sądem, nie mówiąc już o telewizyjnym orędziu. Clinton cudem uniknął usunięcia ze stanowiska, za swoje wyskoki zapłacił też długotrwałym kryzysem małżeńskim.
Koniec końców wyszedł jednak z opałów obronną ręką, demonstracyjnie okazując skruchę i czarując swoim prezydenckim, nieco zmęczonym uśmiechem. Proces z Paulą Jones skończył się pozasądową ugodą, na mocy której powódka dostała 850 tys. dol. Inne sprawy nie trafiły do sądu. Dług wobec Hillary Bill spłacał, angażując się w jej kampanię prezydencką w czasie prawyborów w 2008 r. W Białym Domu były prezydent bywa dziś częstym gościem, służąc Barackowi Obamie radami i kontaktami. Zjeżdża świat, wygłaszając sowicie opłacane wykłady i przemówienia (rocznie zarabia na tym kilkadziesiąt milionów dolarów). Podejmuje się też nieformalnych misji dyplomatycznych – np. w Korei Północnej – oraz humanitarnych: zza kulis kieruje odbudową Haiti po trzęsieniu ziemi dwa lata temu. A Amerykanie? Lata 90. uważają za jeden z najlepszych okresów w najnowszej historii USA, a Clintona za jednego z najlepszych prezydentów, jakich mieli.

Honory dla ojca zjednoczenia

Niewątpliwie historyczne dokonania polityka mogą uratować jego renomę. Mało kto pamięta, że ostatnie lata kariery Helmuta Kohla upłynęły w cieniu afery związanej z nielegalnym finansowaniem CDU. Skandal zaczął się już w chwili, gdy Kohl oddał władzę, przekazał stery partii następcom i był wyłącznie szeregowym deputowanym Bundestagu, ale na kilka lat przyćmił pamięć o wcześniejszych dokonaniach kanclerza i najprawdopodobniej przyczynił się do odejścia Kohla z polityki w 2002 r.
Dziennikarze i śledczy z Bundestagu dobrali się Kohlowi do skóry po tym, jak chadecy oddali władzę socjaldemokratom. Okazało się, że na kontach w Genewie CDU uciułała 300 mln marek – otrzymanych przy okazji zawarcia lukratywnej transakcji na dostawy czołgów do Arabii Saudyjskiej oraz sprzedaż 2250 działek na terenie byłej NRD dla firmy Elf Aquitaine (dziś koncern Total). CDU przeforsowała pod tym kątem specjalną ustawę, która anulowała roszczenia byłych właścicieli nieruchomości. W drugim przypadku Kohl i jego współpracownicy bronili się, podkreślając, że ich działania
miały „promować niemiecko-francuską współpracę” i przyczynić się do rozwoju wschodniej części Niemiec. Jednak mało kto wierzy dziś w te zapewnienia, a polityk musiał zrezygnować nawet ze stanowiska honorowego przewodniczącego CDU.
Co więcej, na byłego już kanclerza spadały kolejne nieszczęścia. W 2001 r. jego żona Hannelore popełniła samobójstwo, co podsyciło spekulacje o dramatach i konfliktach w tej rodzinie. Według jednego z synów Kohla za drzwiami prywatnej rezydencji kanclerz był tyranem, obcesowo traktującym pozostałych domowników. W rezultacie alergia na światło, którą tłumaczono to, że Hannelore nie opuszczała domu, była niczym innym jak wieloletnią depresją, która ostatecznie doprowadziła ją do przedawkowania leków. W opublikowanych w ubiegłym roku wspomnieniach Waltera Kohla można też znaleźć dziesiątki innych smutnych opowieści: o medialnych inscenizacjach, jakimi były wspólne wakacje w austriackim Wolfgangsee, o obojętności, z jaką kanclerz traktował dzieciństwo swoich synów czy wreszcie o wieloletnim romansie z młodszą o kilkadziesiąt lat Maike Richter. – Już z Freuda wiemy, że synowie mają tendencję do zabijania ojców – mówi DGP Michael Stuermer, niemiecki historyk. – Ta książka sprzedawała się bardzo dobrze, ale wiemy, że to zemsta syna za zmarnowane dzieciństwo. A poza tym Niemcy nie oceniają polityków po ich prywatnych sprawach – podkreśla.
Niezbyt udany koniec kariery i perypetie osobiste 82-letni dziś Kohl może rekompensować sobie od czasu do czasu nagrodami honorowymi: Clinton udekorował go Medalem Honoru, Klub Madrycki – członkostwem, Berlin i Frankfurt nad Menem – honorowym obywatelstwem. W zeszłym roku Akademia Amerykańska w Berlinie przyznała mu Nagrodę im. Henry’ego Kissingera, a chadecy z Drezna zaproponowali postawienie jego pomnika w swoim mieście. Mimo że dziennikarze i rodzina skrzętnie demontują wizerunek Kohla jako męża stanu, pozostaje on „ojcem zjednoczenia” i jako taki wciąż rzuca cień na niemiecką politykę. – Skandal z finansowaniem CDU? Czy ktoś pamięta, ile złota trafiło w ręce Talleyranda w trakcie wszystkich negocjacji, które prowadził? Albo że Bismarck był oskarżany o coś, co nazwalibyśmy insider trading? Wolne żarty – śmieje się Stuermer. – Kohl to w Niemczech mąż stanu numer jeden, zaufany Reagana i Gorbaczowa. Człowiek, który zapobiegł katastrofie na przełomie lat 80. i 90. – kwituje.

Rehabilitacja z mopem w ręku

Inna sprawa, że brudne partyjne finanse w Europie powszednieją. Najświeższa afera korupcyjna wybuchła na Wyspach Brytyjskich: skarbnik rządzących konserwatystów zaproponował grupie biznesmenów z Liechtensteinu ułatwienie w bezpośrednich relacjach z partią – 50 tys. funtów za wstęp do klubu i możliwość biesiadowania ze starszyzną torysów, ćwierć miliona za lunch czy kolację z premierem Davidem Cameronem w prywatnej części rezydencji na Downing Street. – Można zadać każde pytanie, a wasze sugestie nie pozostaną bez wpływu na politykę – zachwalał. Biznesmeni zachowali milczenie, a po powrocie do biura – w rzeczywistości byli dziennikarzami „The Sunday Times” – nagranie ze spotkania natychmiast wrzucili na strony internetowe gazety.
Premier Cameron może się stać najważniejszą ofiarą nowego skandalu, choć Brytyjczycy zdążyli się już przyzwyczaić do tego, że reprezentanci narodu żyją na bakier z etyką. W ciągu ostatniej dekady również laburzyści sprzedawali tytuły arystokratyczne za dotacje, a wszyscy jak jeden mąż wyłudzali z budżetu Westminsteru gigantyczne dofinansowanie na remonty mieszkań i rezydencji. Konsekwencje swoich działań ponosili zwykle politycy drugiego szeregu, tacy jak sekretarz obrony w gabinecie Camerona Liam Fox, który został zmuszony do dymisji po ujawnieniu jego nazbyt przyjacielskich relacji z lobbystą Adamem Werrittym.
Dla niektórych kończyło się to jednak więzieniem. Za kratki trafił Jeffrey Archer, autor bestsellerowych powieści sensacyjnych. Przez kilka lat pisarz robił obiecującą karierę w szeregach partii konserwatywnej, w 1999 r. został nawet wybrany na kandydata torysów w wyborach burmistrza Londynu. Ale najwyraźniej czuł się zbyt pewnie – na jego głowę spadły zarzuty: o insider trading, składanie fałszywych zeznań w jednej z sądowych spraw, a także defraudację środków dla irackich Kurdów zbieranych przez należącą do pisarza fundację charytatywną. Wyrzucony z partii Archer wylądował na kilka lat w więzieniu. Dziś pisze jedną powieść rocznie i choć nie sprzedają się one tak dobrze, jak wcześniejsze dzieła, zarzeka się, że do polityki nie chce wracać. Jego dawna partia zresztą za nim nie tęskni.
Choć brytyjska polityka coraz częściej porównywana jest do finansowego bagna, właśnie na Wyspach można znaleźć jeden z najbardziej budujących przykładów rehabilitacji skompromitowanego polityka. John Profumo, prominentny torys i sekretarz wojny w gabinecie Harolda Macmillana – na początku lat 60. wplątał się w fatalny romans z luksusową call girl Christine Keeler. Skandal nabrał olbrzymich rozmiarów, gdy okazało się, że Keeler równoległe spotykała się z radzieckim rezydentem wywiadu Jewgienijem Iwanowem. W dobie kryzysu kubańskiego swawole jednego z kluczowych ministrów miały piorunujący efekt dla całego gabinetu Macmillana – premier zdymisjonował aż siedmiu szefów resortów, ale nawet taka desperacka próba zachowania popularności nie przyniosła efektów. Rząd w końcu upadł.
Jeszcze zanim do tego doszło, Profumo zrezygnował ze stanowiska. Demonstracyjnie okazał skruchę: zatrudnił się w charytatywnej fundacji Toynbee Hall jako... czyściciel toalet. Pracował tam przez ponad czterdzieści następnych lat, oczywiście tylko na początku sprzątając pomieszczenia fundacji; wkrótce stał się jej najważniejszym fundraiserem, samemu utrzymując się ze zgromadzonej wcześniej fortuny. Kilkanaście lat po skandalu dostał z rąk królowej Order Imperium Brytyjskiego, a w latach 90. na urodzinowe imprezy zapraszała go Margaret Thatcher. – Miałem więcej szacunku do Profumo niż do wszystkich innych ludzi, jakich w życiu poznałem – zwierzył się po latach działacz społeczny i członek Izby Lordów Francis Pakenham. Umierając, Profumo był jednym z najbardziej szanowanych ludzi na Wyspach. – Nie była to jednak rehabilitacja w życiu politycznym – zastrzega w rozmowie z DGP David Runciman, politolog z Cambridge. – Profumo do polityki nie wrócił, a dziś przeciętnemu Brytyjczykowi jego nazwisko nadal kojarzy się przede wszystkim ze skandalem – dodaje.
Według niego polityczny comeback wyszedł na Wyspach tylko jednemu politykowi: Cecilowi Parkinsonowi. Na początku lat 80. ten gwiazdor torysów, typowany na następcę Margaret Thatcher, musiał ustąpić, gdy okazało się, że ma dziecko z sekretarką. Dekadę później Parkinson znowu był na pierwszej linii: wchodził w skład kolejnych gabinetów cieni, krótko był nawet szefem partii. Do odejścia z polityki zmusił go wiek.

Merc z firankami

Choć w III RP głośnych afer nie brakowało, ich konsekwencje raczej omijały najważniejszych polityków. Pierwszym posłem, który trafił do więzienia w czasie sprawowania mandatu, był niegdysiejszy łódzki baron SLD, poseł Andrzej Pęczak. Udowodniono mu korzystanie z łapówkarskich przysług świadczonych przez lobbystę Marka Dochnala – w tym użyczanie sławetnego mercedesa z firankami. Chodzi o sumy szacowane na 820 tys. zł. W zamian polityk miał ułatwiać Dochnalowi prowadzenie interesów, na których m.in. łódzki Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej stracił 42 mln zł.
W latach 2004 – 2007 były poseł odsiedział w więzieniu 25 miesięcy. W ubiegłym roku zapadł w jego sprawie kolejny wyrok: 3 lata i osiem miesięcy. W tej chwili biegli próbują ocenić, czy były poseł, który w ostatnich latach walczył z nowotworem, może wrócić do więzienia. Tymczasem od Pęczaka odeszła żona, a prawo do kontaktów z dzieckiem musiał wywalczyć w sądzie. Jak skarżył się dziennikarzom, przy okazji z ich wspólnego mieszkania zniknęły co cenniejsze przedmioty.
Niegdysiejszy łódzki baron dziś próbuje sklecić domowy budżet z rozmaitych źródeł. Dostaje ok. 2 tys. zł renty, Sejm odmówił mu jednak zapomogi. Przyjaciele zatrudnili go w firmie elektrycznej, z pensją nieco ponad tysiąca złotych. Po roku postanowił zaryzykować prowadzenie własnego interesu: zaangażował się w prowadzenie hotelu w XVIII-wiecznym pałacu w podłódzkich Sokolnikach. Najpierw jako prokurent, później jako właściciel spółki. Wolność wciąż zawdzięcza 400-tysięcznej kaucji, choć w ubiegłym roku sąd ukarał go dodatkowo grzywną za „naruszanie składników zabezpieczenia majątkowego”. Powrót do względnie normalnego życia będzie tym trudniejszy, że niektóre procesy w jego sprawie wciąż są w toku.