Mężczyzna o wzroście 182 cm z chorobą Leśniowskiego-Crohna nie dostanie w szpitalu skutecznego leku, jeżeli waży więcej niż 60 kg. Resort zdrowia uzależnia bowiem podanie medykamentu od BMI (wskaźnika masy ciała) pacjenta, który w tym wypadku nie może przekroczyć 18. To tym większy absurd, że cierpiących na chorobę Leśniowskiego-Crohna standardowo leczy się sterydami, po których przybierają na wadze, więc rzadko kiedy spełniają ministerialne wymagania. A NFZ nie musi płacić za nowoczesne leki.
– Oprócz skrajnego wychudzenia pacjent musi spełnić sześć innych warunków, m.in. mieć wysokie OB, zapalenie naczyń, przetoki, zajęcie stawów. To opis pacjenta, który nie istnieje, bo już nie żyje – przekonuje dr Małgorzata Mossakowska ze stowarzyszenia pacjentów z zapaleniem jelita. Jej zdaniem urzędnicy pomylili się i określając kryteria, zamiast spójnika rozłącznego „lub” zastosowali łączny – „i”.
Teraz niektóre szpitale mają zakontraktowane pieniądze na leki, ale nie mają chorych, którzy mogą być nimi leczeni. – Wśród pacjentów są osoby pilnie potrzebujące nowoczesnej terapii, ale nie spełniają kryteriów NFZ – mówi prof. Leszek Paradowski z Akademickiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu. Już raz, po kontroli NFZ, szpital dostał karę 300 tys. zł za to, że nie trzymał się przepisów i leczył pacjentów, którzy np. za dużo ważyli. Dziś na 450 pacjentów z chorobą Leśniowskiego-Crohna do terapii kwalifikuje się dwóch.
Reklama
Takie absurdy są w większości programów terapeutycznych. Jeden z chorych na reumatoidalne zapalenie stawów płacił za nowoczesne leki z własnej kieszeni. Gdy zostały wpisane do programów terapeutycznych, był pewien, że teraz dopłaci mu państwo. Ale usłyszał, że dzięki braniu leku jego stan się poprawił i nie spełnia kryteriów, by wejść do programu. Lekarze poradzili, by odstawił leki, wycieńczył organizm i wtedy będzie miał szansę. Kolejny paradoks: pacjenci z reumatoidalnym zapaleniem stawów są na początku leczeni lekiem, który wskazuje ministerstwo, nie lekarze. Miesiąc temu złożyli w tej sprawie skargę do Komisji Europejskiej.
W leczeniu szpiczaka nowoczesnych leków nie mogą otrzymywać chorzy z niewydolnością nerek. – Tymczasem nie ma na to żadnych wskazań medycznych. Przepis jest przestarzały, ale urzędnicy się go trzymają – mówi prof. Wiesław Jędrzejczak, konsultant ds. hematologii. Jego szpital musiał zapłacić 900 tys. zł kary za to, że podał lek pacjentowi, u którego poziom płytek wynosił 49 tys., podczas gdy ministerstwo ustaliło, że minimum to 50 tys.
Resort i NFZ bronią się, że nie każdemu można zagwarantować leczenie, bo budżet jest ograniczony. W rozmowach z urzędnikami często można usłyszeć, że łzawe historie pacjentów to tylko narzędzie w rękach firm farmaceutycznych, aby lobbować za większą sprzedażą leku. Stowarzyszenia pacjentów oraz same koncerny twierdzą, że chcą jedynie, aby decyzję o sposobie leczenia podejmowali lekarze, a nie urzędnicy. Ich zdaniem długie, ale nieskuteczne leczenie jest często znacznie kosztowniejsze dla budżetu niż droga, ale skuteczna terapia.