Dzieje powojennej Europy zdają się zmierzać w kierunku katastrofy. Nie chodzi już tylko o to, że kontynent pogrążył się w kolejnym wielkim kryzysie, ani o to, że w niektórych krajach sytuacja pogorszy się, zanim zdąży się poprawić. To nawet nie kwestia tego, że całego zamieszania można było uniknąć. Problem polega na tym, że z powodu kryzysu Europa pęka wzdłuż linii podziału, które dzięki Unii miały przestać istnieć. Całe dekady rozmów o europejskiej solidarności i o idei wspólnoty powoli zaczynają brzmieć jak kiepski żart. Stwierdzenie, że Brytyjczycy, Niemcy, Grecy, Włosi i Hiszpanie to naturalni partnerzy, których więcej łączy niż dzieli, oraz że Unia to prawdziwa wspólnota, a nie wypracowany w pocie czoła brukselski projekt, okazuje się być, powiedzmy, dyskusyjne.

Rozmowy na temat kryzysu toczą się w ramach odwiecznych stereotypów. Niemcy są władczy i surowi, Włosi leniwi, Grecy skorumpowani, Brytyjczycy zarozumiali, a Francuzi próżni. To tyle w kwestii 60 lat europejskiej jedności.

Obecnie to Niemcy są głównym chłopcem do bicia. Nie tylko greccy rysownicy powoli wracają do symbolu swastyki - Włochy i Hiszpania także nie wytrzymują niemieckich nacisków mających na celu odbudowę finansowej stabilności Europy.

Do niedawna Niemcy mogły mówić w imieniu wspólnych interesów bogatych państw północy. Mimo że Unia - pomysł niemieckich przywódców - miała na celu podporządkowanie ich kraju większej zbiorowości, dziś, bardziej niż kiedykolwiek, Niemcy są osamotnione.

Reklama

Co poszło nie tak? Powód jest potrójny: majestat Francuzów, wstyd Niemców i powszechne prawo do rozdmuchiwania swej wielkości na papierze. Te trzy czynniki sprawiły, że Unia była słabo przygotowana na nadchodzące napięcia. To pech, że kryzys przyszedł akurat w tym momencie, zanim narodowe sentymenty zdążyły wygasnąć, a tożsamość europejska zająć ich miejsce. Twórcy Unii musieli przeczuwać, że ryzykują. Postawili wszystko na jedną kartę i przegrali.

>>> Czytaj też: Sondaż: obywatele krajów strefy euro chcą utrzymania euro

Po roku 1945 nadrzędnym celem zrujnowanej Europy, było stworzenie bezpiecznej strefy pokoju i dobrobytu. Konieczne stało się pojednanie Francji i Niemiec, dotąd zażartych wrogów i pewnych kandydatów na gospodarczych liderów nowej Europy. Na horyzoncie prześwietlał im jeden cel – stworzenie Stanów Zjednoczonych Europy. Unia polityczna miała być kolejnym, po unii handlowej i gospodarczej, krokiem ku jedności. Wraz z powstaniem Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej Unia przyjęła nowych członków, a jednocześnie zaczęła tworzyć cienką, lecz szybko rozwijającą się sieć europejskich instytucji rządowych, włącznie z parlamentem i władzą wykonawczą. Te dwie tendencje stały ze sobą w sprzeczności. Nowi członkowie mieli ze sobą jeszcze mniej wspólnego, niż zaawansowany gospodarczo trzon Unii, co dodatkowo utrudniło integrację polityczną i ekonomiczną.

Niemcy chciały poszerzenia Unii, aby otoczyć się przyjaznymi państwami, jakkolwiek były one często na zupełnie innym etapie rozwoju, niż kraje gospodarczego trzonu Europy. Francja natomiast chciała pogłębienia unii politycznej, aby poskromić silną niemiecką gospodarkę i poszerzyć swoje wpływy. W końcu, do czegóż, jeśli nie do chwały, stworzeni są Francuzi?

Wspólna waluta miała pomóc Europie stać się godnym konkurentem dla Stanów Zjednoczonych, usprawnić rodzący się jednolity rynek, a także przyspieszyć tworzenie się europejskiej tożsamości. Niemcy, zgadzając się na euro, chciały dać ostateczny dowód na to, że do haniebnej przeszłości nie ma już powrotu. Zrezygnowały z marki, by pokazać pokorę. Tak, tak. To ironia losu.

Ekonomiści od początku starali się zwrócić uwagę na wątłość projektu euro. Profesor ekonomii na Uniwersytecie Harvarda, Marin Feldstein podkreślał, że wyniki gospodarcze poszczególnych krajów Unii znacznie się różnią i że wspólna waluta doprowadzi do napięć między nimi, a Europie brakuje aparatu politycznego oraz podstaw prawnych do ich złagodzenia. Miał całkowitą rację. Euro na pewno pomogło w pogłębieniu integracji gospodarek krajów Unii, przez co dziś powrót do starej waluty wydaje się być tak trudny. Jednocześnie nie nadążono ze stworzeniem jednolitych dla całej wspólnoty regulacji finansowych.

Rynki pracy wciąż w znacznym stopniu pozostają państwowe. Przepływ pracowników w teorii jest dozwolony, ale w rzeczywistości wymaga dużo zachodu, bo cykle koniunktury poszczególnych krajów nie są dobrze zsynchronizowane, a zaświadczenia o pracy i umowy emerytalne ciężko przenieść na obcy rynek. Poza tym, który Francuz chciałby mieszkać w Wielkiej Brytanii? Albo odwrotnie?

Winą za bałagan na rynkach pracy (którego efektem jest m.in. 25-procentowe bezrobocie w Hiszpanii) należy obciążyć Komisję Europejską. Zajęta poszerzaniem i komplikowaniem swoich kompetencji, nie skupiła się na kwestiach, które pomogłyby w utrzymaniu lub ułatwiły rozpad strefy euro.

Dziś wszyscy zadają sobie pytanie, czy Grecja zrezygnuje ze wspólnej waluty. Jeśli tak się stanie, to prawdopodobnie wkrótce kolejne kraje zaczną rozważać taką możliwość. Żeby uniknąć ostatecznej katastrofy, być może trzeba będzie postawić na umocnienie wspólnoty, czego od wybuchu kryzysu próbują uniknąć Niemcy. Musiałaby to być unia podatkowa, a taką trudno sobie wyobrazić bez silniejszej integracji politycznej. Zatem czy podzielone narody Europy – władczy Niemcy, leniwi Włosi, zarozumiali Brytyjczycy i próżni Francuzi – naprawdę chcą stworzyć wspólne państwo? Nikt nie spodziewał się, że na to pytanie odpowiedzi trzeba będzie szukać tak szybko. Od zaraz.

>>> Polecamy: Giovannini: Grecja musi wyjść z Eurolandu znienacka. Tylko tak zadziała g-euro

Clive Crook jest felietonistą Bloomberg View.

ikona lupy />
Monety euro / Bloomberg / Simon Dawson