Można jednak spać spokojnie, żadnego wstydu nie będzie. Kibiców, których oglądamy na polskich stadionach w kolejkach ligowych, na Euro będzie tyle, co kot napłakał.
Po pierwsze nie dostali biletów. Prawie 40 proc. wejściówek znalazło się w wolnej sprzedaży, ale większość z nich trafiła do przypadkowych osób. Reszta, równie losowo, rozdysponowana będzie przez firmy, jak Orange, w konkursach dla klientów.
Chłopcy z Sosnowca czy Krakowa nie otrzymają biletów bez kolejki. Szczerze mówiąc, można się spodziewać, ze trybuny w ogóle będą mało fanatyczne – połowa publiczności to będą panowie pod krawatem i panie z korporacji, PZPN i grup, które trzymają władzę.
Po drugie, i ważniejsze, żadnego z chłopaków z tzw. młynów (trybun fanatyków) Euro zdaje się nie interesować. W ostatniej kolejce naszej ekstraklasy wielu z nich zajętych było demonstrowaniem sprzeciwu właśnie wobec „nowoczesnej piłki”. Na murawie lądowały race (np. w Warszawie czy Lubinie), a na stadionie Wisły Kraków po trybunie wędrował transparent „Fuck Euro”.
Euro 2012 dla większości Polaków będzie świętem piłkarskim i dwoma piwkami wypitymi w pubie czy przed telewizorem. Dla fanatyków kibicowania na żywo, a nie w fotelu, wizja komercyjnej piłki uosabia wszystko, czego nienawidzą. Pikniku na stadionie, elitarnej publiczności, stewardów na każdym schodku i całej masy przepisów dotyczących zachowania, jak np. konieczności siedzenia na swoim miejscu w czasie trwania meczu.
Nie ma powodów do obaw. I na dobre, i na złe Euro 2012 będzie prawdopodobnie zaprzeczeniem wszystkiego, co znamy z naszych stadionów, przynajmniej jeśli chodzi o polskich fanów. Nie będzie rozśpiewanych trybun i skaczących kibiców, ale nie będzie też rac, bluzgów czy przepychanek z policją. Piłkarskie święto będzie kibicowska nuda. Goście nie poznają codziennego oblicza polskich stadionów. Niestety, nie ma też żadnej perspektywy na to, ze kibicowanie radosne – synteza tego, co najlepsze w kibolstwie, i tego, co najlepsze w pikniku – będzie przyszłością. Pozostanie tylko marzeniem.