Założyć i rozkręcić własną kawiarnię – takie zadanie powinno być kluczowym elementem egzaminów magisterskich (a może nawet wstępnych) na wszelkiego typu studiach biznesowych. Niewiele jest bowiem branż, które są tak konkurencyjne, a jednocześnie tak bardzo w zasięgu ręki każdego, kto czuje w sobie choćby drobne przebłyski ducha przedsiębiorczości. Bariery wejścia są faktycznie niskie. Dobry ekspres do kawy można kupić już za kilka tysięcy złotych. Nie potrzebujesz też wstrząsającego wystroju (kawiarnie typu „każde krzesło z innej parafii” robią od lat furorę od Berlina po Nowy Jork), nie musisz zatrudniać natchnionych kucharzy, a szkolenie baristy też nie wydaje się wymagającym przedsięwzięciem. Mimo to popyt na klimatyczne miejsca, w których można powoli sączyć aromatyczny napój, od lat wydaje się nienasycony. Aby wejść do gry, trzeba oczywiście pamiętać o kilku prostych przykazaniach, które obowiązują w tej branży. Po pierwsze nie bój się Starbucksa. Koncern z Seattle w skali globalnej uchodzi za niepokonany. Ale jeśli jego filia została otwarta w pobliżu upatrzonego przez ciebie miejsca, to znaczy, że wybrałeś właściwą lokalizację. I niech nie martwi cię, że niektóre z sieciowych kawiarni obsługują 100 klientów na godzinę. Myślisz, że wszyscy poszli tam, żeby doświadczyć wyjątkowego starbucksowego doznania? Nonsens. Większość z nich chciała po prostu gdzieś usiąść. Gdyby obok mieli rozsądną alternatywę, część na pewno wylądowałaby u ciebie. A jeżeli oddziału Starbucksa nie ma w pobliżu, to tym lepiej. Nie wybrałeś przecież zapewne miejsca na końcu świata i przez przypadek. Masz też jakieś wyobrażenie o potencjalnym kliencie i jego potrzebach. Na początek wystarczy. Po drugie organizuj w swojej kawiarni różnorakie wydarzenia. Daj ludziom powód, by przyszli właśnie do ciebie. Badania pokazują, że większość konsumentów prócz kawy poszukuje jeszcze czegoś. Przy okazji sączenia latte czy cappuccino chętnie dowie się lub zobaczy coś nowego. Mój autorski pomysł, który niniejszym oddaję za darmo wszystkim czytelnikom „Obserwacji”: ściągnij do kawiarni jakiegoś lokalnego (może być niespełniony) pisarza. Niech siedzi przy stoliku przy oknie, popija coś mocniejszego i podrywa panienki. Może nawet udawać, że coś pisze. Rada trzecia łączy się z drugą: dobrze byłoby serwować w lokalu alkohol, który zawsze przynosi większe marże zysku i pozwala wydłużyć godziny otwarcia lokalu. Kawiarnie dzielą się na te, które sprzedają alkohol, i takie, które nie przynoszą zysku – głosi popularne amerykańskie przysłowie branżowe. Pamiętaj też, by zawsze mieć w asortymencie tanią kawę. Owszem, stawiaj na wyrafinowanie. Oferuj modne nowości, własnoręcznie miel ziarna i sprzedawaj sudańskie mieszanki opatrzone nalepką „fair trade”. Ale pamiętaj: zawsze, ale to zawsze zjawi się ktoś, kto będzie chciał napić się najtańszej i najprostszej kawy z mlekiem, która kosztuje bliżej 5 niż 10 zł. Taki klient też musi zostać należycie obsłużony. Pamiętaj przy tym, z kim konkurujesz! Twoim wrogiem jest wprawdzie fatalna, ale za to darmowa lura z automatu w pracy. Powodzenia! W końcu Polska wciąż czeka na swojego Howarda Schulza, który na serwowaniu kawy w sieci Starbucks dorobił się majątku przekraczającego miliard dolarów.