Gdy 6 września 23-osobowa Rada Prezesów Europejskiego Banku Centralnego głosowała najważniejszą decyzję, jaką przyszło jej podjąć od założenia unii walutowej, podniósł się tylko jeden głos sprzeciwu. Ale za to niezwykle wpływowy: Jensa Weidmanna. Szef Bundesbanku uznał, że pomysł nieograniczonego zakupu obligacji państw Eurolandu stojących na skraju bankructwa de facto oznacza rozwiązanie problemów długu poprzez drukowanie pustego pieniądza. I stanowi jawne złamanie traktatu z Maastricht, który nakazuje EBC tylko jedno: dbanie o stabilność cen. – Bank centralny nie rozwiąże w ten sposób żadnego problemu. A stworzy nowe – ostrzegł złowieszczo kilka dni później w wywiadzie dla tygodnika „Der Spiegel”. Jakie? Tego czytelnikom „Spiegla” mówić nie było trzeba.

Każdy, kto skończył szkołę, ma w pamięci lekcje historii o hiperinflacji w Republice Weimarskiej, gdy w szczytowym momencie ceny podwajały się co 3,7 dnia, a tempo ich wzrostu w 1923 r. (29,5 tys. proc.) po prostu zmiotło oszczędności milionów ludzi i doprowadziło do bankructwa tysiące przedsiębiorstw. Na razie w UE nic z tych rzeczy się nie dzieje. Tempo wzrostu cen wynosi zaledwie 2,6 proc. i wykazuje tendencję spadkową. Jednak historycy gospodarki przyznają, że mechanizm powstania hiperinflacji, czyli sytuacji, w której ceny rosną o przynajmniej 50 proc. w skali miesiąca, rzeczywiście opiera się na emisji nadmiernej (w stosunku do ilości dóbr i usług na rynku) ilości pieniądza.

Jedna unia już padła

Hiperinflacja wybucha zwykle w krajach, które prowadzą wojny lub je właśnie zakończyły i są zrujnowane. Rząd nie może finansować podstawowych funkcji państwa z podatków i ucieka się do ekstremalnej formy przetrwania: drukowania pieniędzy – mówi DGP Nicolas Veron, ekonomista brukselskiego Instytutu Bruegla. – W przypadku unii walutowej sytuacja jest jednak inna. To przywódcy krajów strefy euro przez pięć lat nie potrafili odzyskać zaufania inwestorów, bo nie chcieli podjąć budowy zrębów federalnej Europy. W tej sytuacji szef EBC Mario Draghi podjął dramatyczną decyzję o ratowaniu euro za cenę ryzyka podważenia jego stabilności – dodaje.

Reklama

Nawet jeśli intencje Włocha są jak najbardziej szlachetne, to mimo wszystko igra z ogniem. I w skrajnym przypadku – gdyby dziura finansów publicznych krajów Południa rosła nadal, a ich rządy nie chciałyby dalej reformować państw – strategia EBC mogłaby doprowadzić do katastrofy. Nie dalej jak kilkanaście lat temu hiperinflacja unicestwiła inną federację w Europie: Jugosławię.

Josip Broz Tito przez dziesięciolecia finansował deficyt budżetowy kraju poprzez sięgającą 15 – 20 proc. rocznie inflację. W ten sposób kosztem obywateli co roku dług państwa „naturalnie” malał o około 1/5. Jednak na początku lat 90., już po jego śmierci, sytuacja wymknęła się spod kontroli, bo coraz większej emisji pieniądza towarzyszyła coraz mniejsza ilość towarów na rynku. Spełniły się obawy, które dziś ma Weidmann: gdy raz bank centralny uruchomi maszyny drukarskie, przywrócenie równowagi na rynku staje się bardzo trudne. – Jugosłowiański rząd starał się to uczynić na różne sposoby. Najpierw zablokował rezerwy walutowe obywateli, potem wprowadził kontrolę cen. Ale nic nie pomagało – mówi nam Neil Shearing z londyńskiego instytutu Capital Economics.

Regulowane ceny benzyny spowodowały, że bardzo szybko na stacjach skończyło się paliwo. Można je było dostać od czekających przy drogach paserów z kanistrami w cenie będącej równowartością naszych obecnych 100 zł za litr. Hiperinflacja pustoszyła gospodarkę: przedsiębiorcy przestali cokolwiek wytwarzać, bo uzyskane pieniądze po chwili nic nie były warte. Bezrobocie objęło 1/3 osób w wieku produkcyjnym, przyczyniając się do radykalizacji nastrojów nacjonalistycznych. Złodzieje masowo okradali szpitale, by potem przed wejściem do nich sprzedawać leki i sprzęt medyczny.

Emeryci ustawiali się w długich kolejkach przed urzędami pocztowymi po świadczenia. A ponieważ za galopującą inflacją nie nadążały fundusze dostarczane pocztowcom, kolejni emeryci dostawali wypłaty w miarę, jak ktoś przyszedł kupić znaczek czy wysłać paczkę. Jesienią 1993 roku inflacja pędziła w takim tempie, że wystarczyło odczekać z zapłaceniem rachunku za telefon czy prąd parę dni,aby przelew nie był już nic wart. 23 listopada kurs niemieckiej marki wynosił 6,5 mln dinarów, pod koniec tego miesiąca doszedł do 37 mln, w połowie grudnia było to już 3,7 mld, a na nowy rok 950 mld nowych dinarów. – Opowieść o tym, jak hiperinflacja przyczyniła się do rozpadu kraju, wydaje się zamożnej Europie abstrakcyjna. Ale kiedy ludzie, którzy otrzymują stałe świadczenia – jak emeryci i budżetówka, zaczną z powodu szybkiego wzrostu cen tracić znaczną część dochodów, radykalizacja nastrojów i dojście do władzy populistów może nastąpić bardzo szybko – przestrzega Shearing.

Pod koniec lat 80. hiperinflacja uderzyła też w Polskę. W ostatnich latach komunizmu rząd Mieczysława Rakowskiego doprowadził do uwolnienia cen, gdy nie istniały jeszcze prywatne przedsiębiorstwa gotowe do konkurowania o klienta. Skutek: w marcu 1990 roku roczny wskaźnik wzrostu cen osiągnął rekordowy poziom 1395 proc. Ci, co wówczas nie wymieniali w porę oszczędności na twardą walutę, tracili wszystko. – W tamtym czasie postanowiliśmy pobrać z banku PKO wkład, na który oszczędzałem co miesiąc 100 zł od urodzenia mojego syna Marcina 20 lat wcześniej. Starczyło na dwie kulki lodów – wspominał nieżyjący już były minister spraw zagranicznych Stefan Meller. Jednak w przeciwieństwie do Jugosławii Polska uporała się z hiperinflacją. Pomogła rygorystyczna kontrola wzrostu płac oraz tzw. popiwek, system zaporowych kar dla firm, które podniosą płace powyżej wskaźnika indeksacji. – W ten sposób ściągaliśmy pieniądze z rynku. Ludzie realnie zarabiali coraz mniej, a rodząca się przedsiębiorczość prywatna wytwarzała coraz więcej. To pozwoliło na szybkie przywrócenie równowagi na rynku – wspomina minister finansów Jerzy Osiatyński.

79 mln proc. inflacji

Świadomość, jak groźna może okazać się inflacja, jest dziś na świecie o wiele większa niż w latach 90. XX wieku. I to nawet w krajach, gdzie wciąż panuje dyktatura. Roczny wskaźnik wzrostu cen w lipcu tego roku najwyższy był w Wenezueli, Tanzanii i Mongolii – ale tylko 15 – 18 proc. w skali roku. A więc o wiele mniej niż w definicji hiperinflacji. Przykładem, który odstraszył dyktatorów Trzeciego Świata od finansowania swoich rządów poprzez niekontrolowany druk pieniędzy, jest Zimbabwe. Robert Mugabe odziedziczył po Anglikach kwitnący kraj, który także w pierwszych latach niepodległości szybko się rozwijał.

Wszystko się skończyło, gdy prezydent dyktator zarządził reformę rolną i odebrał białym gospodarstwa. To spowodowało załamanie produkcji żywności, kasę państwa dodatkowo spustoszyły koszty interwencji w Kongu. Gdy okazało się, że emitowane pieniądze nie mają pokrycia, wzrost cen przyspieszył. O ile, dokładnie nie wiadomo, bo Mugabe najpierw zakazał publikowania danych, a w końcu w ogóle uznał, że inflacja jest „nielegalna” i wprowadził karę więzienia dla szefów przedsiębiorstw, którzy zdecydowali się na podniesienie cen. Gdy jednak, według szacunków MFW, w połowie 2008 roku tempo ich wzrostu osiągnęło 79,6 mln proc. miesięcznie, ci, co mogli, w ogóle przestali używać dolarów Zimbabwe, przerzucając się na dolary amerykańskie i euro. W dramatycznej sytuacji znaleźli się natomiast pracownicy budżetówki, jak nauczyciele, którzy choć zarabiali sekstyliony, w praktyce mogli zamienić miesięczną pensję na kilkanaście amerykańskich centów, tyle, ile kosztował na czarnym rynku kilogram cukru. Dopiero gdy kraj stanął w miejscu, a upadek dyktatury wisiał na włosku, Mugabe zdecydował się na prawdziwe reformy: zadekretował, że kraj nie będzie miał własnej waluty i zacznie używać zagranicznych, i podjął liberalne reformy gospodarcze. To nie pierwszy przypadek w historii, gdy hiperinflacja doprowadziła do radykalnej zmiany polityki władz, a nawet zmiany ustroju.

Tak stało się np. w rewolucyjnej Francji. Ilość wyemitowanych wiosną 1789 roku asygnat, które miały być zabezpieczone skonfiskowaną własnością Kościoła, szybko została zwielokrotniona, aby nadążyć za rosnącymi kosztami wojny. Gdy głodujący tłum Paryżan w 1793 roku wywołał zamieszki, rząd postanowił ukrócić inflację, wprowadzając karę śmierci dla każdego, kto będzie wymieniał asygnaty po innej niż oficjalna stawce. Gdy i to nie pomogło, bo ilość nominałów w obiegu osiągnęła 40 mld (100 razy więcej niż w chwili wybuchu rewolucji), władze dały za wygraną i urządziły publiczny pokaz niszczenia maszyn, które drukowały asygnaty. Ale nowa waluta, mandat, okazała się równie zawodna, i już w 1797 roku trzeba było publicznie niszczyć i jej maszyny drukarskie. Dopiero obalenie rewolucji i rządy Napoleona ustabilizowały sytuację.

Pytanie, czy w dzisiejszych realiach powstrzymanie hiperinflacji byłoby możliwe poprzez rozpad euro i powrót do walut narodowych, czy też przeciwnie – budowę federalnego europejskiego superpaństwa, miejmy nadzieję pozostanie na zawsze otwarte.