Chodzi o to, by dotychczasowi sojusznicy talibów zmienili front i wypowiedzieli posłuszeństwo państwu podziemnemu zbudowanemu przez rebeliantów. Równocześnie żołnierze USA z 82. dywizji powietrznodesantowej prowadzą ofensywę, której celem jest likwidacja tzw. bezpiecznych przystani rebelii.

Wszystko dzieje się trochę obok Polaków, którzy przez kilka lat byli odpowiedzialni za prowincję. Ostatnia i decydująca odsłona operacji afgańskiej należy do Amerykanów, którzy wieszają na Polakach psy. Oba procesy z naszego punktu widzenia warte są przeanalizowania. Pierwszy świadczy o drugoplanowej roli Polaków w Ghazni, drugi rzuca nowe światło na sojuszników i prowokuje do zweryfikowania opinii o polskich żołnierzach. W weekend na ekrany wejdzie polski serial „Misja Afganistan”.

Popkulturowe lansowanie wysiłków żołnierzy to dobra puenta kończącej się operacji. Zgrzyt pojawia się, gdy czytam relacje naszych wiernych sojuszników. Spadochroniarze 82. dywizji nie są dla Polaków łaskawi. „Trzymali bazę i szkolili Afgańczyków, ale nie wychodzili na patrole” – mówi kapitan Mike Williams, który dowodzi przejętą po Polakach niewielką bazą Giro. Gdy w 2009 roku byłem w Giro, okoliczne ziemie rządzone były przez rebeliantów. Williams się skarży, że za Polaków szef lokalnej administracji Fazel Rahman bał się pojawiać w powiecie. Zdarzało się, że był w nim raptem dwa razy w miesiącu. Wolał spokojny stołeczny Kabul. Williams dostał pół roku, by pod kontrolą sił USA i rządu afgańskiego znalazły się nie tylko budynek i podwórko bazy Giro. Inny oficer USA wyraża podobną opinię. Według kapitana Jareda Larpenteura do przyjazdu Amerykanów „Polacy pełnili misję policji drogowej”.

– Poruszali się po drodze nr 1 (przebiega przez prowincję Ghazni i łączy Kabul z Kandaharem – red.), praktycznie nie zjeżdżając z niej. W okolicznych wioskach mieszkańcy nie widzieli afgańskiego policjanta ani żołnierzy od co najmniej 5 lat – komentuje. – Gdy wjeżdżaliśmy do jednej z wiosek, miejscowi myśleli, że jesteśmy Rosjanami – podsumowuje. To tylko niektóre z opinii, które krążą w amerykańskiej prasie i na amerykańskich forach wojskowych. Wszystkie są podpisane stopniem, imieniem i nazwiskiem.

Nie ma mowy o powtórce z czasów Bogdana Klicha, gdy polskich żołnierzy Amerykanie krytykowali na łamach „Time’a” anonimowo. Drugi zgrzyt dotyczący końca misji wiąże się z eksperymentem z kupowaniem lojalności Pasztunów w ghaznijskim powiecie Andar. Jak pisze korespondent „Wall Street Journal” w Andarze 50 z 400 wiosek wypowiedziało posłuszeństwo talibom. Uzbrojoną milicję deklarującą lojalność wobec oficjalnych władz tworzy ok. 250 Pasztunów. To powtórka z irackiej prowincji Anbar. Tam Amerykanie kupowali lojalność sunnitów, którzy wypowiedzieli poparcie dla irackiej Al-Kaidy i zaczęli współpracę z wojskami USA. Ruch Przebudzenie był przełomem w wojnie irackiej. Amerykanie liczą, że w Afganistanie będzie podobnie – terroryści (według terminologii amerykańskiej) w ciągu jednej nocy zamienią się w cennych sojuszników.

Projekt Ghazni, który rozpoczął się w niepozornej wiosce Payendi, przenosi się do innych prowincji: Kunar, Nangarhar, Logar, Laghman i Paktii. Laboratorium tego eksperymentu jest tuż pod nosem naszych żołnierzy.