Aleks to młody, silny mężczyzna, który porzucił życie cywilne, by zostać operatorem dronów. Wywiadu udzielał mi z zamaskowanego siatką maskującą stanowiska jednostki, na betonowej ścianie za moim rozmówcą wisiał granatnik, w tle rozmowy operatorów dronów. Aleks należy do jednej z elitarnych ukraińskich jednostek - dronowego Specnazu. Jednostka nosi nazwę – Zagon Taifun. On sam i jego oddział szkoli również przyszłych pilotów ukraińskich dronów w szkole Falcon.

Od marketingu do operatora dronów

Opowiedz coś o sobie. Kim jesteś?

Aleks: Z wykształcenia jestem inżynierem elektrykiem, ale przed wojną pracowałem w marketingu cyfrowym. W 2022 roku zgłosiłem się do armii jako ochotnik. Tak zaczęła się moja droga wojskowa – od służby w jednostkach zintegrowanych. Z czasem zdobyłem nowe umiejętności, między innymi pilotowanie dronów. W 2024 roku dołączyłem do specjalnej jednostki rozpoznawczo-bojowej.

Wiem, że Twoja obecna jednostka – Tajfun– to stosunkowo nowa formacja. Czym dokładnie się zajmujecie?

Aleks: Jednostka powstała latem 2024 roku. Specjalizujemy się w operacjach z użyciem bezzałogowych statków powietrznych – UAV. Działamy kompleksowo: mamy sekcje rozpoznawcze, uderzeniowe, FPV (drony kamikaze sterowane z użyciem gogli - przyp. redakcji), jednostki zajmujące się walką radioelektroniczną, a także analizą danych wywiadowczych. To pełny cykl operacyjny – od rozpoznania po wykonanie misji. Pracujemy również z tzw. „Baba Jagami” – to ciężkie drony bombowe, które mogą przenosić większe ładunki i odgrywają coraz większą rolę w tej wojnie (drony te to przeróbka cięzkich dronów używanych w rolnictwie np. do oprysków - przyp. redakcji).

ikona lupy />
Ukraińscy operatorzy z ciężkim dronem / taifun.army / Taifun

Jak oceniasz obecną sytuację na froncie dronowym?

To bardzo dynamiczne i nieustannie zmieniające się pole walki. Każdego dnia uczymy się czegoś nowego – zarówno my, jak i przeciwnik. Cały czas powstają nowe rozwiązania, które po pewnym czasie zostają zneutralizowane, więc trzeba wracać do punktu wyjścia i szukać kolejnych pomysłów. To ciągły proces prób i błędów.

Czy warunki geograficzne mają znaczenie?

Ogromne. W różnych rejonach Ukrainy stosuje się zupełnie inne taktyki. Na przykład na terenach płaskich możemy korzystać ze stacji naziemnych, natomiast w górach czy w lesie potrzebne są dodatkowe wzmacniacze i przekaźniki, żeby zachować łączność z dronem.

Jak zostać operatorem drona – od symulatora do pola bitwy

Jak wyglądała Twoja droga do zostania operatorem dronów? Od czego zacząć, jeśli ktoś – na przykład w Polsce – chciałby się tym zająć?

Zacząłem od zera. Gdy trafiłem do wojska, nie miałem żadnej wiedzy o dronach. Pierwszym krokiem były kursy online – podstawy, fizyka lotu, zasady sterowania. To pozwoliło mi zrozumieć, jak działa „czarna skrzynka” – czyli jak dron się porusza, jakie ma ograniczenia i czym różnią się modele typu Mavic od platform FPV.

Czyli najpierw teoria?

Tak, ale zaraz potem symulatory. To coś jak gry komputerowe, tylko że branżowe. Pozwalają popełniać błędy bez ryzyka i uczą tzw. „czucia” sprzętu. Po etapie symulatora kupiłem tani, mały model – około 3-calowy – i uczyłem się na nim. Były upadki, naprawy, poprawki ustawień – to bardzo ważne, bo właśnie przez błędy najwięcej się uczysz.

Jakie były kolejne etapy?

Potem przyszedł czas na część techniczną – poznanie elektroniki, kontrolerów lotu, anten, konfiguracji transmisji. Operator, który nie potrafi samodzielnie przelutować złącza, wymienić nadajnika czy zaktualizować firmware’u, będzie miał ograniczone możliwości w warunkach polowych. Dlatego trzeba zdobyć podstawowe umiejętności inżynierskie: lutowanie, diagnozowanie awarii, zrozumienie wpływu zakłóceń.

Ile czasu zajmuje dojście do podstawowego poziomu?

To zależy od motywacji i wcześniejszych umiejętności. Jeśli ktoś uczy się intensywnie – kursy online, symulator, praktyka – to podstawy można opanować w ciągu 2–4 tygodni. Ukończenie szkolenia w naszej jednostce to kolejne 2–3 tygodnie kursu i kilka tygodni praktyki w terenie, aż operator nabierze pewności. Ale żeby dobrze opanować bardziej zaawansowane platformy – FPV, większe drony bojowe, drony światłowodowe – potrzeba miesięcy ciągłego doskonalenia.

Jakie cechy są najważniejsze u kandydata?

Kluczowe są:

– podstawowa wiedza techniczna,

– cierpliwość i ciekawość,

– umiejętność szybkiego uczenia się,

– zdolność adaptacji,

– praktyczne podejście do rozwiązywania problemów,

– zrozumienie kontekstu taktycznego i pracy zespołowej.

A jak wygląda przejście z małych modeli do większych, bojowych dronów?

Aleks: To proces stopniowy. Zaczyna się od małych modeli – uczysz się sterowania i podstawowych napraw. Potem przechodzisz do większych ram – 7–10 cali – z większą nośnością i inną dynamiką. Następnie dochodzi integracja systemów: transmisja wideo, łącza radiowe, redundancja. Trzeba też umieć modyfikować ustawienia, zmieniać częstotliwości, stosować filtry i reagować na zakłócenia.

ikona lupy />
dron Mavic / taifun.army / Taifun

Czy masz jakąś rekomendowaną ścieżkę nauki?

Tak. Prosty i skuteczny schemat:

  1. Kursy teoretyczne online (lot, bezpieczeństwo).
  2. Symulatory – trening bez ryzyka.
  3. Mały dron do praktyki (3–5 cali) – upadki, naprawy, tuning.
  4. Nauka elektroniki i konfiguracji – luty, kontrolery, anteny.
  5. Większe platformy i integracja systemów.
  6. Szkolenie zespołowe – koordynacja, taktyka, operacje grupowe.

Wspomniałeś, że wasza jednostka ma własną szkołę operatorów dronów. Jak to działa w praktyce?

Tak, prowadzimy wewnętrzne szkolenie, które przygotowuje nowych operatorów. Nazywamy to „internal school”. Uczymy u siebie – od podstaw aż po zaawansowane umiejętności. Instruktorami są doświadczeni piloci, którzy mają za sobą tysiące lotów bojowych.

Czyli to szkolenie w warunkach frontowych?

Dokładnie. Szkolenie jest bardzo praktyczne. Każdy, kto dołącza do jednostki, zaczyna od teorii i symulatora. Następnie ćwiczy z instruktorem – uczy się startu, namierzania celu i bezpiecznego powrotu. Dopiero kiedy potrafi samodzielnie wykonać zadanie, może myśleć o misjach bojowych.

Ile trwa taki proces?

Podstawowy kurs trwa około trzech tygodni. Ale to dopiero początek. Po szkoleniu kandydat przez kolejne tygodnie pracuje w tandemie z doświadczonym pilotem. Wykonuje zadania pomocnicze: kalibracje, obserwacje, naprawy. Z czasem przechodzi do samodzielnych misji.

Czy w Ukrainie istnieje scentralizowany system szkolenia operatorów?

Częściowo. Są wspólne standardy – większość szkół FPV uczy tych samych podstaw. Ale każda jednostka modyfikuje program według własnych doświadczeń i potrzeb. Na przykład jednostki działające na pierwszej linii oczekują, że kandydaci będą samodzielni technicznie – bo na froncie nie ma czasu na uczenie się od zera.

Czyli nie każdy trafia do jednostki dronowej bez wcześniejszego doświadczenia?

Najczęściej trafiają ochotnicy – ludzie z doświadczeniem cywilnym w inżynierii, IT, modelarstwie, elektronice. Wielu z nich przyszło w pierwszych latach wojny z własnej inicjatywy. Niektórzy zaczynali w piechocie, a później, widząc skuteczność dronów, prosili o przeniesienie. Najlepszymi operatorami często zostają ci, którzy znają realia frontu. Ale równie potrzebni są inżynierowie – ludzie zdolni tworzyć i modyfikować sprzęt.

Wasza jednostka to więcej niż tylko piloci?

Zdecydowanie. To cały zespół – potrzebni są operatorzy, którzy wykonują misje, inżynierowie, którzy budują drony, technicy odpowiedzialni za diagnostykę usterek i analitycy, którzy przetwarzają dane z misji. To ekosystem, który działa tylko wtedy, gdy wszystkie elementy współgrają.

Brzmi jak coś więcej niż typowa jednostka wojskowa.

Dokładnie. Wokół dronów powstała społeczność – można powiedzieć: „ruch inżynierów frontowych”. Weterani dzielą się wiedzą z nowicjuszami, instruktorzy szkolą ochotników, inżynierowie projektują nowe konstrukcje. To ekosystem, który cały czas się rozwija.

Czy w tej społeczności ważna jest specjalizacja?

Zdecydowanie. Potrzebujemy nie tylko pilotów, ale też ludzi od elektroniki, radiotechniki, optyki, programowania. Niektórzy najpierw zdobywają doświadczenie bojowe w piechocie, a dopiero później trafiają do jednostek dronowych. To pomaga, bo wiedzą, jak wygląda front, jak porusza się piechota, jakie są realne zagrożenia.

Czyli doświadczenie bojowe ma znaczenie?

Ma. Operator musi rozumieć, jak jego działania wpływają na sytuację w terenie – jak wspiera piechotę, artylerię, rozpoznanie. Ale są też wyjątki – jeśli ktoś ma świetne umiejętności techniczne, potrafi latać, naprawiać i logicznie myśleć, może od razu trafić do jednostki dronowej.

Czyli dronowcy to żołnierze i inżynierowie w jednym?

Można tak powiedzieć. Drony to dziś nie tylko technika, ale też sposób myślenia. Liczy się zdolność szybkiego podejmowania decyzji, analityczne myślenie i odporność psychiczna. To miejsce, gdzie taktyka spotyka się z inżynierią.

Wojna zaczyna się w głowie – stres, kondycja i PTSD

Czy latanie FPV wymaga specjalnych umiejętności psychicznych lub fizycznych? I czy oglądanie nagrań z misji nie ma wpływu na psychikę?

Psychika odgrywa dużą rolę. Z jednej strony praca z dronem daje pewien dystans – nie jesteś twarzą w twarz z przeciwnikiem, obserwujesz wszystko zdalnie. To trochę ułatwia. Ale z drugiej strony – operator jest priorytetowym celem przeciwnika. Gdy Rosjanie wykryją zespół UAV, zrobią wszystko, by go zniszczyć. Ta świadomość wywołuje dużą presję.

A nagrania i obraz z dronów? To są przecież brutalne materiały.

Tak, bywa, że są bardzo mocne. Sam czasem nie jestem w stanie ich oglądać. To normalne – to, co widzimy, zostaje w głowie. Każdy reaguje inaczej. Dla jednych to tylko materiał operacyjny, dla innych może być psychicznie trudne do zniesienia.

Czy pojawiają się przypadki PTSD u operatorów?

Na razie nie widziałem masowych przypadków PTSD wśród operatorów dronów. Ale to nie znaczy, że ich nie będzie. W trakcie działań ludzie często działają „na adrenalinie”. Dopiero po zakończeniu misji albo po wojnie może przyjść moment, w którym stres zacznie się kumulować. To realne ryzyko.

Czy zdarza się, że ktoś dostaje psychicznego przeciążenia?

Tak, czasem ktoś po prostu nie jest w stanie dalej pracować. To zależy od odporności, wcześniejszych doświadczeń i od tego, czy ma odpowiednie wsparcie. Dlatego ważne są mechanizmy rotacji i odpoczynku. Trzeba dawać ludziom czas, by się zregenerowali, zanim wypalą się całkowicie.

A fizyczna kondycja – na ile jest istotna u operatora?

To nie są wymagania jak w jednostkach specjalnych, ale dobra forma fizyczna pomaga. Trzeba umieć przenosić sprzęt, działać w trudnym terenie, czasem w deszczu, błocie, nocy. No i dochodzi presja, ograniczony sen, ciągłe skupienie. Operator musi być sprawny i odporny.

Polacy na froncie i polska technologia

Czy miałeś doświadczenia z Polakami na froncie?

Osobiście nie spotkałem żadnych Polaków w naszej jednostce. Słyszałem, że kilka osób z Polski służy w innych formacjach, ale nie mam bezpośrednich kontaktów.

W rosyjskich mediach pojawiają się informacje o rzekomych „tysiącach” polskich ochotników walczących w Ukrainie.

Tak, znamy te narracje. Rosyjskie media często powtarzają takie bzdury. Mówimy wtedy między sobą po prostu: „Fuck Russians”. (śmiech)

Rozumiem. A jeśli chodzi o kontakty z mediami – dlaczego zdecydowaliście się porozmawiać z nami?

Bo chcemy, żeby Europa wiedziała, co się naprawdę dzieje. Coraz więcej ludzi przyzwyczaiło się do wojny, przestali się interesować. A sytuacja cały czas się zmienia – technologia, taktyka, front, nasze straty, nasze sukcesy. Media są dla nas sposobem, żeby przypomnieć ludziom o rzeczywistości. Ta wojna wciąż trwa i wciąż potrzebujemy wsparcia.

Wspomniałeś też o polskiej technologii – korzystacie z niej?

Tak. Używamy sprzętu z Polski, na przykład od Grupy WB. To bardzo solidny sprzęt, ceniony przez naszych ludzi. Polskie rozwiązania są znane i dobrze dostosowane do realiów frontu. Uważam, że Polska ma jedną z najmocniejszych pozycji w Europie, jeśli chodzi o drony i systemy wsparcia.

ikona lupy />
FlyEye / Materiały prasowe / Zdjęcie operatora drona Zagon Taifun

Front nie stoi w miejscu – prawda o „stabilnych liniach”

W europejskich mediach i od polityków często słyszy się, że front jest „zamrożony”, że nic się nie dzieje. Na mapach rzeczywiście wygląda to na impas. Jak to wygląda z Twojej perspektywy?

To nieprawda. Każdy, kto twierdzi, że nic się nie dzieje, bardzo się myli. Jeśli linia frontu wydaje się „stabilna”, to tylko dlatego, że tysiące ludzi zginęły, żeby ją utrzymać. Za każdą taką linią kryją się ogromne walki i dramaty.

Gdzie obecnie toczą się najcięższe walki?

Na przykład w rejonie Kupiańska czy Limana sytuacja zmienia się niemal codziennie. Giną tam setki ludzi, żeby przesunąć front o kilkaset metrów. Czasem całe miejscowości są dosłownie zrównywane z ziemią, zanim uda się je utrzymać lub odzyskać.

Słyszałem też o walkach pod Pokrowskiem, Konstantynówką i w obwodzie dniepropietrowskim.

Tak, tam też dzieje się bardzo dużo. Czasami postępy są szybkie, ale zaraz potem następuje stagnacja. To zależy od wielu czynników – pogody, dostępności dronów, łączności. Na przykład podczas deszczu bardzo trudno jest używać dronów – zarówno FPV, jak i rozpoznawczych, typu Mavic czy Autel. Elektronika zawodzi, obraz się zacina, łączność przerywa.

Czy Rosjanie wykorzystują takie momenty?

Zdecydowanie. Czekają na pogorszenie warunków – kiedy nie możemy prowadzić skutecznego rozpoznania – i wtedy atakują. Wysyłają dużą liczbę pojazdów opancerzonych, próbują przełamać pozycje. Ale nawet w takich warunkach staramy się utrzymać obserwację i reagować.

Czyli to nie stagnacja, tylko ogromny wysiłek?

Dokładnie. Front się rusza – tylko bardzo powoli i za wielką cenę. Z zewnątrz może wyglądać, że „nic się nie dzieje”, ale każdy kilometr to krew, pot i życie ludzi. To nie jest I wojna światowa, gdzie żołnierze siedzieli miesiącami w okopach bez ruchu. Tu wszystko się zmienia: pogoda, teren, sprzęt, taktyka. Każdego dnia ktoś przesuwa linię – choćby o kilkadziesiąt metrów.

Ściana dronów i walka dron kontra dron – przyszłość wojny?

Słyszałeś o europejskiej inicjatywie „Wall of Drones”? Pomysł zakłada stworzenie systemu antydronowego wzdłuż granicy UE z Rosją – coś w rodzaju „ściany” zabezpieczającej przed atakami. Czy to w ogóle możliwe?

Pomysł jest ambitny, ale jego pełna realizacja jest bardzo trudna. Ukraina ma ponad tysiąc kilometrów linii frontu i nawet u nas zapewnienie skutecznej ochrony przed dronami to ogromne wyzwanie. Żeby zestrzelić każdy dron, potrzeba tysięcy punktów obrony, każdy wyposażony w radary, sensory, systemy zwalczania celów na różnych wysokościach. To gigantyczne przedsięwzięcie – technicznie, logistycznie i finansowo.

Czy Rosjanie stosują różne taktyki, żeby omijać takie systemy?

Tak. Potrafią lecieć bardzo nisko – tuż nad ziemią – albo bardzo wysoko. Czasem zmieniają kurs i pułap w trakcie lotu, żeby zmylić obronę. Nawet najlepszy system nie wyłapie wszystkiego. Kluczem jest ciągłe analizowanie danych i rozwijanie systemów. To nie może być „projekt jednorazowy” – to musi być proces.

A co z wykorzystaniem dronów do zwalczania innych dronów? Taka koncepcja też się pojawia.

Znamy to z praktyki. Rosjanie używają dronów FPV do przechwytywania naszych większych maszyn – np. „Baba Jaga”. My robimy to samo – próbujemy przechwytywać ich drony rozpoznawcze lub bojowe. Ale to trudne zadanie.

Dlaczego?

Po pierwsze, trzeba najpierw zlokalizować wrogiego drona – znać jego pozycję, wysokość, tor lotu. Bez radarów i zaawansowanych sensorów to praktycznie niemożliwe. A nawet jeśli uda się go zobaczyć, to trafienie w locie jest ekstremalnie trudne. Drony manewrują, zmieniają wysokość, używają kamuflażu.

Rosjanie stosują jakieś konkretne triki?

Tak. Na przykład wykonują gwałtowne ruchy góra–dół albo używają specjalnych barw, które utrudniają ich wizualne wykrycie. Dlatego walka dron kontra dron jest raczej wyjątkiem niż standardem – i bardzo kosztownym wyjątkiem.

Czyli „ściana dronów” to bardziej wizja niż realny system obrony?

Tak. Żeby skutecznie przechwytywać drony, trzeba mieć potężne zaplecze: radary, systemy transmisji, centra dowodzenia. To możliwe tylko w wybranych punktach, a nie na całej długości granicy. Rosjanie są kreatywni, stale testują nowe podejścia. Tego nie da się powstrzymać jednym murem.

Światłowody, wsparcie z Zachodu i przyszłość wojny

Czy w waszej jednostce używacie dronów sterowanych światłowodem? To dość nowa technologia.

Tak, testowaliśmy i rozwijaliśmy takie drony. To bardzo wymagająca technologia. Światłowód jest delikatny, trzeba więc brać pod uwagę mnóstwo czynników: wiatr, przeszkody terenowe, linie energetyczne, ruiny, drzewa. Taki dron nie może latać jak klasyczny FPV – każdy manewr musi być przemyślany.

Czyli to zupełnie inna taktyka?

Dokładnie. Trzeba z wyprzedzeniem analizować trasę lotu i unikać sytuacji, w których światłowód może się zahaczyć, skręcić albo zerwać. To wymaga planowania, precyzji i dużego doświadczenia.

A jaka pomoc z Zachodu jest dla was najbardziej przydatna? Co liczy się najbardziej – sprzęt, szkolenia, pieniądze?

Najcenniejsze dla nas są części i komponenty – wszystko, co pozwala modernizować i przebudowywać drony. Wojna dronów to nieustanny wyścig adaptacji. Rosjanie szybko rozpracowują nasze konfiguracje: częstotliwości, anteny, kontrolery. Musimy cały czas zmieniać ustawienia, aktualizować sprzęt. To wymaga dostępu do części – i pieniędzy.

Skąd pozyskujecie te komponenty?

Głównie z Chin – tam są dostępne elementy, których nikt inny nie produkuje. W Ukrainie potrafimy budować kontrolery lotu, systemy antenowe i inne elementy, ale wysokiej klasy nadajniki wideo, odbiorniki czy systemy transmisji – to trzeba sprowadzać. Dlatego pomoc finansowa i technologiczna jest ważniejsza niż gotowe drony. My potrafimy zbudować platformy sami – potrzebujemy tylko materiałów.

A jak oceniasz zachodni sprzęt – drony i uzbrojenie w standardzie NATO?

Sprzęt NATO jest bardzo dobry – niezawodny, dobrze wykonany, ergonomiczny. Ale często zbyt „ciężki” administracyjnie. Wymaga procedur, certyfikacji, a my musimy działać natychmiast. Dlatego czasem lepiej sprawdza się improwizacja niż najlepszy sprzęt z katalogu.

Czyli liczy się elastyczność?

Tak. Jeśli chodzi o amunicję i systemy artyleryjskie – wsparcie NATO jest kluczowe. Ale w dziedzinie dronów to Ukraińcy rozwijają się dziś najszybciej. Zachód ma świetny sprzęt, ale my mamy przewagę w tempie działania i zdolności adaptacyjnej.

Apel do Europy – uczcie się elektroniki, to przyszłość

Na koniec – czy chciałbyś przekazać coś naszym czytelnikom? Coś, co według Ciebie powinno dotrzeć do ludzi w Polsce i w Europie?

Tak. Chciałem przede wszystkim przedstawić naszą jednostkę i pokazać, jak dynamicznie zmienia się ta wojna. Wszystko rozwija się w niesamowitym tempie – technologia, taktyka, ludzie. Chcę, żeby Europejczycy zrozumieli, że ta wojna nie jest tylko ukraińskim problemem. To sprawa całego kontynentu.

Masz konkretny apel?

Tak – jeśli ktoś interesuje się elektroniką, dronami, inżynierią – niech się uczy, niech eksperymentuje. Wiedza techniczna będzie coraz bardziej potrzebna – nie tylko na wojnie, ale też w świecie cywilnym. Drony, systemy łączności, elektronika, optyka – to wszystko już dziś wpływa na nasze bezpieczeństwo.

Czyli to, czego uczysz się dziś w okopach, może mieć znaczenie jutro – w Europie?

Dokładnie. Wszystko, czego się teraz uczymy, będzie miało zastosowanie także w przyszłości. Niech nikt nie myśli, że ta wiedza to tylko wojna. To inwestycja w przyszłość – w bezpieczeństwo i niezależność technologiczno-obronną całego regionu.

Dziękuję Ci za rozmowę i za to, że podzieliłeś się swoim doświadczeniem. Życzę Ci bezpieczeństwa i spokoju i tego by Twoja wiedza posłużyła szybko budowaniu, a nie niszczeniu.