Opóźnienia autonomicznego rządu katalońskiego, Generalitat, w dokonywaniu aptekom zwrotu pieniędzy za leki wydane na recepty skłoniły farmaceutów do przeprowadzenia w czwartek pierwszego w dziejach Katalonii strajku aptekarzy.

Zadłużenie Generalitat wobec aptek doszło do 188 milionów euro i co trzecia katalońska apteka - w sumie 988 spośród nich - znalazła się na progu niewypłacalności.

Zgodnie z ustawodawstwem 5 października apteki katalońskie powinny otrzymać pieniądze za leki wydane w sierpniu tego roku. W rzeczywistości jednak przelano na konta aptek dopiero należności za czerwiec.

W tej sytuacji Rada Kolegiów Farmaceutycznych Katalonii postanowiła przeprowadzić strajk, mimo iż w ostatniej chwili rząd kataloński obiecał, że niezwłocznie uiści połowę swego zadłużenia wobec aptek.

Reklama

O zamknięciu apteki w ramach strajku decydował każdy właściciel, ponieważ Rada dała im "absolutną wolność" wyboru.

Właściciele katalońskich aptek, mówiąc o swej determinacji w sprawie strajku, zgodnie podkreślali: protestujemy przeciwko wiecznej niepewności, jeśli chodzi o jakiekolwiek obietnice ze strony rządu.

Około 500 aptekarzy demonstrowało niezadowolenie z "niesolidności" rządu katalońskiego pod siedzibą jego departamentów ekonomicznych przy słynnym centralnym barcelońskim bulwarze Ramblas De Catalunya.

Rada Kolegiów Farmaceutycznych Katalonii przypomniała w związku ze strajkiem, że kłopoty finansowe aptek sprawiły, iż zmuszone były zlikwidować od początku kryzysu gospodarczego około 1 000 miejsc pracy.

Katalończycy w dniu strajku nie pozostali bez leków. Podczas gdy na witrynach prawie wszystkich aptek zabłysły czerwone neonowe napisy informujące o strajku, otwartych pozostało 371 aptek dyżurnych. Przynajmniej po jednej w każdej dzielnicy Barcelony i po jednej w każdej miejscowości.