Dziennik podkreśla, że fakt posiadania przez Syrię znacznych zasobów broni masowego rażenia nie ulega wątpliwości, choć część opinii publicznej na Zachodzie może być sceptyczna, pamiętając doniesienia sprzed dekady o rzekomym arsenale ówczesnego przywódcy Iraku Saddama Husajna.

Z tego powodu - pisze "Financial Times" - prezydent USA Barack Obama miał słuszność, gdy powtórzył niedawno, że sięgnięcie po ten arsenał przez reżim w Damaszku oznaczałoby "przekroczenie czerwonej linii" i amerykańską interwencję.

"Waszyngton ma rację, gdy nalega, by (prezydent Syrii Baszar) el-Asad zabezpieczył arsenał. Nie można pozwolić, by wpadł on w ręce grup bojowników, jak Hezbollah, czy coraz większej liczby dżihadystów powiązanych z Al-Kaidą" - zauważa "FT".

Przestrzega, że każda amerykańska interwencja w celu zabezpieczenia arsenału byłaby niezwykle trudna. Broń ta znajduje się zapewne w dziesiątkach arsenałów w różnych miejscach w Syrii. "Zabezpieczenie ich wymagałoby przeprowadzenia niezwykle złożonej misji militarnej - jest to tym trudniejsze, że Asad dysponuje silną obroną powietrzną i wojskami lądowymi" - dodaje dziennik.

Reklama

Podkreśla, że odpowiedzialność za syryjską broń masowego rażenia leży także po stronie Rosji, która twardo stoi po stronie Asada. "Związek Radziecki dostarczył Syrii znaczną część zasobów. Moskwa wie, gdzie one się znajdują. Jej obowiązkiem jest zapobieżenie użyciu tej broni, a obowiązek ten powinien przeważyć nad resztkami lojalności, jaką Kreml może odczuwać wobec morderczego reżimu Syrii" - konkluduje "Financial Times".