Brytyjski premier w dzisiejszym przemówieniu przypuścił atak na zwolenników wycofania się z Unii, ale też skrytykował jej ociężałość, biurokrację, rozrzutność i arogancję. Przemówienie Camerona spotkało się z reakcją w Brukseli oraz pozostałych państwach Unii Europejskiej.

Głosowanie w sprawie pozostania Wielkiej Brytanii w Unii miałoby nastąpić w połowie przyszłej kadencji rządu w Londynie. Brytyjski premier odsunął więc na kilka lat perspektywę rozłamu we własnej partii na tle Unii i referendum.

>>> Czytaj też: Rząsa: Czy propozycje Camerona są korzystne dla Polski?

David Cameron mówił, że jego postulat rewizji unijnych traktatów jest korzystny dla wszystkich. Potwierdził tym, że skierował swoją mowę również do przywódców Unii. "W programie, jaki ma Wielka Brytania, nie chodzi tylko o to, czego chcą Brytyjczycy, bo jeśli tego nie dostaniemy - wychodzimy. To jest program dobry dla całej Unii Europejskiej" - mówił Cameron. Dodał, że Wielka Brytania stoi przed ogromnym wyzwaniem konkurencji ze strony rosnących gospodarek Południa i Wschodu. "Musimy przyznać, że obecnie Europa nie działa jak należy - pomnaża koszty biznesu, regulacje. To musimy zmienić, nie tylko u siebie, ale w całej Unii Europejskiej" - podkreślił brytyjski premier

Reklama

38 lat po pierwszym plebiscycie - w sprawie członkostwa w EWG, aż trzy czwarte Brytyjczyków chce nowego referendum unijnego. Jeden z posłów, konserwatysta Bernard Jenkin zwraca uwagę, że Cameron jako pierwszy brytyjski premier powiedział Brytyjczykom, iż powinni mieć coś do powiedzenia w sprawie swojej przyszłości w Europie.

Lider eurosceptycznej partii UKIP Nigel Farage, czołowy zwolennik zerwania z Unią, zauważa, że zmienił się charakter debaty o Europie. "Przez 15 lat mówiono nam, że UKIP reprezentuje poglądy znikomej mniejszości, o których nie powinno się wspominać przy dzieciach "- dodał Farage.

Opozycja labourzystowska też deklaruje sprzeciw, ale z innych pozycji. Zwracają uwagę, że przez następne 5 lat nie będzie pewności, czy Brytyjczycy pozostaną w Unii Europejskiej, z korzyściami ze wspólnego rynku. A to tak, jakby powiedzieć potencjalnym inwestorom: omijajcie Wielką Brytanię. Tego zdania jest też koalicjant Camerona, przywódca liberałów, wicepremier Nick Clegg. Priorytetem powinna być walka o reanimację gospodarki, przyciąganie inwestorów, tworzenie miejsc pracy, "... a to zadanie będzie o wiele trudniejsze, jeśli czekają nas lata ciągłej niepewności."

>>> Czytaj też: Cameron: do końca 2017 r. czeka nas referendum ws. wyjścia z UE



Wystąpienie brytyjskiego premiera krytykuje Unia Europejska i przywódcy krajów Wspólnoty. Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz ocenił słowa Davida Camerona jako niebezpieczną grę, prowadzoną na potrzeby polityki wewnętrznej. Przewodniczący Parlamentu Europejskiego jest przekonany, że chęć renegocjowania przez Londyn członkostwa w Unii i akceptowanie przez nią jedynie części unijnego prawa, byłoby groźnym precedensem, prowadzącym do dezintegracji i potencjalnie do rozpadu Unii.

Martin Schulz stwierdził, że Wielka Brytania w dobie globalizacji nie powinna być zainteresowana zredukowaniem swojego statusu w Unii i nie powinna stać się uczestnikiem drugiej kategorii. Co oznaczałoby osłabienie swego wpływu na sprawy europejskie i światowe. Unia - jak dodał - potrzebuje silnej Wielkiej Brytanii, jako pełnoprawnego członka.

Według szefa MSZ Francji, brytyjskie zapowiedzi referendum w sprawie członkostwa w Unii są niebezpieczne. Laurent Fabius powiedział, że wyjście Wielkiej Brytanii z Unii byłoby ryzykowne dla niej samej. Dodał, że Francja chce, aby Londyn odgrywał pozytywną rolę we Wspólnocie. Nie może jednak zaakceptować sytuacji, w której każdy kraj wybiera sobie z Unii to, co chce. Po wystąpieniu Davida Camerona francuski prawicowy dziennik "Le Figaro" przeprowadził sondaż.
70 procent zapytanych o to czytelników internetowego wydania gazety odpowiedziało, że jest za tym, aby Wielka Brytania wyszła z Unii Europejskiej.


Tymczasem zdaniem prezesa Centrum Stosunków Międzynarodowych Janusza Reitera, zapowiedź Davida Camerona nie brzmi groźnie. Według niego, do tego czasu wiele się może zdarzyć, a odsuwanie tak ważnej decyzji o cztery lata łagodzi wystąpienie premiera Wielkiej Brytanii.

Ekspert zaznaczył, że trudno mu sobie wyobrazić, na czym mogłoby polegać poluzowanie związków Wielkiej Brytanii z Unią Europejską. Ustępstwa ze strony UE mogą być tylko symboliczne - mówił Janusz Reiter. Według niego, na ewentualnym wystąpieniu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej straciłyby obie strony. wielka Brytania odgrywa ważną rolę jako kraj, który jest najbliżej Stanów Zjednoczonych, ma też duży udział w zbudowaniu jednolitego rynku UE.

Doktor Piotr Wawrzyk z Uniwersytetu Warszawskiego zwraca uwagę, że David Cameron wystąpił nie w roli premiera, a lidera Partii Konserwatywnej, który przygotowuje się do wyborów i chce sobie zjednać poparcie. Referendum, zdaniem Piotra Wawrzyka, teoretycznie mogłoby się odbyć choćby za pół roku. Davidowi Cameronowi zależy jednak na tym, by do najbliższych wyborów jego partia nie poszła rozbita. Dlatego, jak przypuszcza Piotr Wawrzek, bardzo możliwe, że referendum się nie odbędzie.

Według Grzegorza Rzeźnika z UW, Unia Europejska nie powinna się bać żądań Davida Camerona. Jak mówi, warunkiem przeprowadzenia unijnego referendum w Wielkiej Brytanii jest zwycięstwo w wyborach parlamentarnych dwa lata wcześniej Partii Konserwatywnej. Po drugie, dyskusja, która będzie się toczyć, po wygłoszeniu przez brytyjskiego premiera orędzia o przyszłości jego kraju w Unii Europejskiej, wyjdzie Wspólnocie tylko na zdrowie.

Ekspert zauważył, że wystąpienie Camerona jest pełne sprzeczności, bo oto jedno z najbardziej uprzywilejowanych państw w Unii domaga się kolejnych ustępstw.