Jestem nawet w stanie mniej więcej powiedzieć, co kto powie, a wezwania do „budowy kapitału społecznego”, „jak najszybszego wchodzenia do strefy Euro” czy „innowacyjności” i „zrównoważonego rozwoju” należą do katalogu rytualnych wezwań, jakby były elementem obrządku. Dlatego tak się zdziwiłem, gdy podczas debaty byłych ministrów finansów, którą zorganizował prezydent Rzeczypospolitej, padło zaskakująco wiele trafnych uwag i spostrzeżeń dotyczących polskiej gospodarki.

Przede wszystkim z ust Henryki Bochniarz z PKPP Lewiatan oraz profesora Jerzego Hausnera. Ten ostatni wygłosił wręcz herezję jak na tego typu gremia, ogłosił bowiem, że fundamentem polskiej gospodarki są polskie siły wytwórcze, a nie fundusze unijne, rynki finansowe czy innowacje. Zgroza! Szok! Podkreślali to także inni mówcy i tak oto świadomość, że na sektorze małych i średnich przedsiębiorstw Polska stoi, zaczyna powoli przenikać do elit władzy. Na razie byłych, ale obecne też słuchają. Nie wystarczy bowiem, że sektor MSP to trzy czwarte miejsc pracy czy 67 proc. PKB – musi to jeszcze powiedzieć kilkunastu ważnych profesorów, a skutek byłby murowany, gdyby powiedziały to rynki finansowe. Świadomość zaczyna się kształtować – z praktyką gorzej. Z uczeniem się dorosłych jest tak, że najpierw jest etap „nie wie, że nie wie”, a potem „wie, ale nie stosuje”.

I właśnie na tym etapie znajdują się polskie elity w dziedzinie edukacji o realnej gospodarce. Dlatego mimo nieustannych deklaracji o „soli ziemi”, „wspieraniu”, „ułatwianiu”, jak przyjdzie co do czego, nikt o tym nie myśli. Każda ustawa i każdy projekt są rozpatrywane pod kątem skutków, jakie będą miały dla wielkich firm, których w Polsce jest tyle, co kot napłakał, ale prawie żadna nie jest rozważana pod kątem skutków dla firm małych, a te małe i średnie to 99,8 proc. wszystkich firm. Typowym przykładem jest ustawa o działalności leczniczej, w sposób jawny i ostentacyjny dyskryminująca małe i średnie firmy, które są dostawcami usług i produktów dla szpitali. Wspomniana ustawa wprowadziła obowiązek uzyskiwania zgody „organu” (najczęściej jednostki samorządu terytorialnego) na zmianę wierzyciela szpitala. W praktyce oznacza to niemożność odzyskania przez firmy sektora MSP pieniędzy, bo jak płacą publiczne szpitale i w jakim terminie, powszechnie wiadomo – albo wcale, albo po bardzo długim czasie.

Koncerny mogą sobie to kredytować, a nawet stają się „hodowcami odsetek”. MSP na to nie stać. W wyniku tego zapisu większość z nich znalazła się na granicy bankructwa, a wiele myśli o likwidacji działalności. Wcześniej mogły ten dług sprzedać, teraz muszą uzyskać na to zgodę, której nie dostają, lub iść do sądu, na co w Polsce generalnie decydują się straceńcy i bogaci, gotowi kilka lat czekać na wyrok. Takie przykłady można mnożyć. Rząd i ustawodawca są w tej sprawie ciągle uświadamiani. Z ograniczonym skutkiem.

Reklama

Miejmy jednak nadzieję, że długoterminowe naciskanie w tym zakresie w końcu spowoduje, że elity rządzące przejdą do kolejnego etapu procesu nauki dorosłych: „wie i stosuje pod przymusem”. Bo do tego, żeby nasze elity „wiedziały i stosowały nawykowo”, to raczej w dającej się ogarnąć perspektywie nie dojdzie.