Nie potrafiłbym zliczyć wszystkich spotkań z przedstawicielami przede wszystkim organizacji pozarządowych, ale także z czynnymi politykami z tych krajów w ciągu ponad dwudziestu lat. Głównie tu na miejscu, w Polsce, ale kilka razy miałem już przyjemność mówić o naszym samorządzie terytorialnym także za granicą – na Litwie, w Ukrainie, Białorusi, Czechach czy Mołdawii.

Ostatnio dołączyła do tej listy Gruzja, która od połowy lat 90. nie tyle może buduje samorząd terytorialny z prawdziwego zdarzenia, ile ciągle eksperymentuje z różnymi formami decentralizacji. Eksperymenty te polegały na utworzeniu kilkanaście lat temu, w miejsce dawnych rejonów administracji państwowej 61 jednostek samorządowych o funkcjach zbliżonych do naszych powiatów oraz samorządu miejskiego w zaledwie pięciu największym miastach. Administrację państwową reprezentuje zaś 10 regionalnych gubernatorów podległych prezydentowi.

Jeśli się nadto zważy, że samorząd finansowany jest w praktyce wyłącznie z dotacji z budżetu centralnego, widać gołym okiem, że demokracja gruzińska budowana była dotychczas niejako od dachu – bo bez solidnego fundamentu w postaci samorządu gminnego. Gruzja jest małym krajem. Po prawdzie nie wiadomo, ilu ma mieszkańców, z pewnością powyżej 3 milionów, ale nasi rozmówcy podkreślali, że statystyka państwowa na dobrą sprawę jeszcze tam nie funkcjonuje, więc trudno o dokładne liczby. Ta niewielka skala zachęcała dotychczas rządzących do ręcznego sterowania, bez oglądania się na oczekiwania obywateli, czego nie można nie dostrzec już w pierwszych chwilach pobytu.

Widać bowiem na każdym kroku w Tibilisi (trzydniowy rekonesans nie pozwalał na zapuszczenie się w głąb kraju), że tamtejsza władza centralna miała szeroki gest, inwestując w nowoczesną architekturę, rekonstrukcję dawnych, pięknych budynków, ale tuż obok uderza niemal całkowity rozkład starej zabudowy w stopniu u nas niespotykanym. Rzuca się w oczy na ulicy ogromne rozwarstwienie ludności, a liczba osób żebrzących zdumiewa – szczególnie na tle znacznej liczby luksusowych samochodów.

Szybko da się tam na miejscu zrozumieć, dlaczego kilka miesięcy temu doszło w Gruzji do radykalnej zmiany układu rządowego. Nowy premier zapowiedział między innymi głęboki program decentralizacyjny, polegający na budowie samorządu lokalnego zarówno we wszystkich miastach, jak i na terenach wiejskich. W parlamencie powołano specjalną grupę roboczą, która już rozpoczęła wraz z przedstawicielami ministerstw wstępne prace koncepcyjne. Znany jest już kalendarz prac, podporządkowany terminowi przyszłych wyborów samorządowych (październik 2014 r.).

Z naszych rozmów z członkami parlamentu, rządu, i przedstawicielami organizacji pozarządowych wynika, że wszyscy spodziewają się zdecydowanych kroków na drodze do prawdziwej decentralizacji, obejmującej struktury władzy publicznej, funkcjonującej najbliżej samych zainteresowanych. W naszych polskich warunkach usamorządowienie gmin było niejako aksjomatem transformacji. Jednak widać też dziś, że kraje, które wybrały na początku zmian politycznych inną drogę przemian, nie tylko zerkają już w naszą stronę, lecz także wyraźnie za naszym modelem optują, spodziewając się wsparcia z naszej strony na różnych polach współpracy w budowie samorządu.

To otwarcie w naszą stronę nie jest zadekretowane z góry, spotykaliśmy bowiem wszędzie ludzi, którzy odwiedzali Polskę wielokrotnie i mieli możliwość zapoznania się z działalnością naszego samorządu z pierwszej ręki, bywając w polskich gminach, poznając jego mechanizmy działania. Można tylko się cieszyć, że polska myśl państwowa, udokumentowana niejako dwudziestoletnią już praktyką, staje się coraz bardziej atrakcyjna dla innych. Trzeba tylko mieć nadzieję, że nasi gruzińscy przyjaciele będą potrafili uniknąć naszych błędów. Ale czy to uchroni ich od popełnienia swoich?