Na dobrą sprawę dyskusja dotycząca dyskusja dotycząca tej niezwykle doniosłej kwestii tliła się od dobrych kilku lat, czasami nawet iskrząc, ale teraz wkracza w nową fazę. Wcześniej czy później decyzje w tej materii muszą zapaść – w tę czy w drugą stronę, lepiej więc byśmy odpowiednio się do nich oraz na nie przygotowali.
Nie myślę w tej chwili o klasie politycznej, ale o nas – społeczeństwie, bo przecież przyjęcie wspólnej waluty – jeśli tak zdecydujemy – dotyczyć będzie każdego z nas. Póki co pozostawiam na boku aspekty konstytucyjne, jak i rozważania, czy to ma jakiś związek z naszą suwerennością, czy nie. Chciałbym się na chwilę zatrzymać wyłącznie przy warunkach, w których zapowiedziana przez premiera dyskusja powinna przebiegać oraz na jakich forach.
W pierwszym okresie baczniej będziemy zwracać uwagę na to, co mówią specjaliści zajmujący się szeroko rozumianymi finansami i gospodarką. Będziemy im wdzięczni za przybliżenie wielu technicznych, brzegowych warunków, które muszą być spełnione, aby ta operacja była możliwa. Nie sądźmy jednak, że eksperci, a nawet politycy, będą mieli tu głos decydujący, choć ci ostatni muszą, ma się rozumieć, niejedną „kropkę nad i” w tej dyspucie postawić. Bez parlamentu się przecież w tej kwestii nie obejdzie.
Ta dyskusja, a raczej argumentacja w niej podnoszona, trafi kulą w płot, jeśli będzie kierowana do ogółu społeczeństwa, niejako w powietrze. W tej sprawie nie będzie żadnego ogółu społeczeństwa i mało kto będzie się oglądał na dobro wspólne. Z rozmów z ludźmi wnioskuję, że żadne zaklęcia, odwoływania się do uczuć wyższych czy tylko ogólnonarodowego interesu, nie będą działały. Podobnie jak straszenie unijnym „biurem politycznym”. Wszystkie tego rodzaju chwyty okażą się zawodne, tak jak straszenie Brukselą jako nową Moskwą w okresie przedakcesyjnym.
Będziemy natomiast liczyć – i to według bardzo prostego kryterium: zyskam na tym czy też stracę. Mogę sobie dostatecznie jasno wyobrazić zarzuty pod adresem takiego rozumowania. Jak to? Oni, tzn. Unia, będą decydowali za nas? Ma nas nie być przy tym najważniejszym stole? To się – drodzy rządzący, a także dziennikarze, naukowcy, wszelkiej maści specjaliści – zda psu na budę. Po cichu bowiem każdy, no może prawie każdy, będzie liczył, jak na porzuceniu złotego i przyjęciu euro ostatecznie wyjdzie – osobiście, ewentualnie wraz z rodziną. Będzie być może błędnie analizował, w tej analizie popełniał podstawowe pomyłki, ale każdy policzy swoje. I to co do grosza.
Indywidualne interesy ułożą się w pewne grupy. I dowcip w tej dyskusji polega moim zdaniem na tym, by te poszczególne grupy prawidłowo i uczciwie zidentyfikować, a następnie niejako indywidualnie przeprowadzić z nimi rzetelną dyskusję, czy raczej rozmowę. Inaczej na tę kwestię będą patrzyli emeryci, którzy już nie zarabiają, ale którym emerytury i renty zostaną przeliczone według jakiegoś wskaźnika. I nie łudźmy się, że w imię dobra wspólnego zechcą z czegoś tutaj zrezygnować. Bo niby dlaczego mieliby rezygnować? Inaczej jeszcze będą zachowywać się ci, którzy mają do spłacenia długoletnie kredyty. Ci raczej będą chcieli się znaleźć szybciej w strefie euro, licząc na ucywilizowanie banków, rąbiących ich nie gorzej niż drwale z ubezpieczeniowych reklam.
Nie jestem pewien, czy bankowcy okażą się wielkimi entuzjastami szybkiego przejścia na euro, nie mówiąc o właścicielach kantorów. Wszystko bardzo skrupulatnie przeliczą sobie – jak zwykle – rolnicy, wiedząc, że dopłaty bezpośrednie będą jakiś czas jeszcze rosły, a na pewno będzie wzrastał też eksport naszej żywności. Już liczą przedsiębiorcy, eksporterzy i importerzy. I piekarze, i stolarze – jak w piosence z lat 50.... Nieraz będzie się okazywało, że co innego pod tym względem będziemy mówili, a co innego faktycznie robili. Nie chcę powiedzieć, że pieniądz rządzi światem, bo przecież rządzi się nami za pośrednictwem pieniędzy, ale jedno jest pewne: nikt nie lubi tracić dziś i w najbliższych miesiącach – nawet jeśli w dalszej perspektyw