Dzięki czemu nasz kraj może szybciej się rozwijać? Dzięki innowacyjności rzecz jasna. Aż strach otworzyć lodówkę z obawy, że wypadną z niej kefiry wyhodowane jakąś innowacyjną metodą. Obawiam się jednak, że większość z nas błędnie rozumie to pojęcie – uważamy, że kryją się pod nim mikroprocesory, włókna węglowe, uran i nowe akumulatory do dreamlinerów. Tymczasem prawdziwa innowacyjność sprowadza się do banałów i wpływa bezpośrednio na nasze życie – podnosi jego komfort i jakość. Doszedłem do takiego wniosku po ostatnich zakupach w Ikei.

Otóż pewnego dnia lepsza połowa mnie oświadczyła, że potrzebuje nowej szafy do przedpokoju. Proces jej zakupu trwał równy tydzień – przez sześć dni tłumaczyłem kobiecie, że stara szafa jeszcze jest dobra, w efekcie czego (co było do przewidzenia) siódmy dzień spędziliśmy w szwedzkim markecie na wybieraniu nowego modelu.

Oczywiście do domu trafiła nie w całości, lecz w pięciu oddzielnych paczkach. Wziąłem więc kolejny tydzień wolnego, aby złożyć ją do kupy. Wyobraźcie sobie zatem moje zdumienie, gdy po 30 min trzydrzwiowy, wysoki na 2,3 m mebel stał o własnych siłach w naszym holu. Myślę, że dokładnie tak się czuł Kolumb, gdy odkrył, że nie wylądował w Indiach tylko u Indian. Nie wiem, kogo zatrudnia Ikea do projektowania swoich mebli, ale są to ludzie o niebywałej wyobraźni i pomysłowości. Mimo że każde drzwi szafy składały się z 12 elementów i z 18 śrub, to ich montaż trwał dokładnie 2,5 min! A wszystko to dzięki przemyślanym, błyskotliwym i sprytnym rozwiązaniom. I to właśnie jest innowacyjność! W dodatku jej źródło tkwi w ludzkich głowach, a nie w brukselskiej kasie z dopłatami. Odnoszę wrażenie, że nasi meblarze zatrudniają wyłącznie sześćdziesięcioletnich stolarzy, podczas gdy Ikea – dziesięcioletnie dzieci ze świeżymi pomysłami.

Niestety koncerny motoryzacyjne podchodzą do innowacyjności zupełnie inaczej niż Ikea – aby się popisać przed klientami i konkurencją, wydają miliardy euro na rzeczy, które później nie działają. Tak jest np. w przypadku Peugeota 508 RXH. Francuzi wszczepili mu dwa serca – poczciwego dwulitrowego diesla oraz jednostkę elektryczną z nadzieją, że będzie żwawszy i ekonomiczniejszy. Tyle że dodatkowy motor i jego baterie podniosły masę samochodu aż o 230 kg, więc rzeczywisty efekt jest daleki od ideału. A raczej nie ma go wcale – auto kiepsko przyspiesza, ma fatalną skrzynię biegów i dość dużo pali, a to wszystko za 160 tys. zł. Pomyślcie o nim jak o amerykańskim grubasie, któremu wstawiono rozrusznik serca o ciężarze i wielkości kuli do kręgli – od tego ani nie straci apetytu, ani nie zacznie bić nowych rekordów na bieżni. Rozumiem argument, że to dopiero pierwsza hybryda peugeota i dlatego jest niedopracowana, ale – na miłość boską – dlaczego w takim razie pozwoliliście jej wyjechać na drogi? Dziwi mnie pośpiech we wprowadzaniu hybrydowego peugeota także z tego powodu, że marka ma w ofercie auto, które jest od niego znacznie lepsze pod każdym względem: prowadzenia, dynamiki, wagi, spalania, a w dodatku kosztuje o jakieś 20 tys. zł mniej. To wersja GT z tradycyjnym dieslem o mocy 204 KM. Samochód w standardzie ma bardzo dobrą automatyczną skrzynię biegów, jest cichutki, przyspiesza do setki w 8,5 sekundy, a przy dynamicznej jeździe autostradą zużywa zaledwie 7 litrów oleju. Jego zawieszenie i układ kierowniczy w niczym nie przypominają starych peugeotów – doskonale łączą bezpieczeństwo i precyzję prowadzenia z komfortem.

To auto jest drogowym odpowiednikiem pociągu TGV – stworzono je do pokonywania dużych odległości ze stosunkowo wysoką prędkością i w maksymalnej wygodzie. Szczerze mówiąc, 508 RXH i 508 GT sprawiają wrażenie, jakby projektowane były przez zupełnie różnych ludzi – pierwszy przez Francuzów, a drugi przez Niemców. GT jest dopracowany w najmniejszych szczegółach, a przy tym wykonany ze świetnych materiałów: skóry, aluminium i plastików tak wysokiej jakości, że nic przeciwno nim nie będą mieli nawet właściciele lexusów i mercedesów. O ile w RXH innowacyjność można skomentować słowami „przerost formy nad treścią”, to w przypadku GT ma ona bardzo praktyczny wymiar. Światła drogowe włączają się automatycznie, podobnie jak wycieraczki. Wbudowane w fotel silniki mogą masować plecy, a urządzenie o nazwie head-up display wyświetla prędkość na przedniej szybie, co pozwala kierowcy bardziej skupić się na drodze. Klapa bagażnika zamyka się sama po naciśnięciu przycisku, a nasz telefon samoczynnie komunikuje się z systemem audio, przesyłając do niego nasze ulubione piosenki. Te dwa ostatnie rozwiązania chętnie widziałbym w swojej nowej szafie. Ikea, słyszysz, co mówię?