Postać „białego słonia” przypomina publicysta niemieckiego „Manager Magazinu” Henrik Mueller. I to w niepokojąco aktualnym kontekście. Terminu użył podobno w prywatnej rozmowie jeden z czołowych unijnych dygnitarzy odpowiedzialny za gaszenie kryzysu zadłużeniowego, który od kilku lat nie pozwala Staremu Kontynentowi wrócić do normalności. Miał powiedzieć mniej więcej tak: zafiksowaliśmy się na długu publicznym oraz na koniecznych reformach strukturalnych gospodarek południa Europy. Ale prawdziwy biały słoń ciągle stoi w samym środku pokoju. I wszyscy zdają się udawać, że on nie istnieje. Tym białym słoniem jest zadłużenie europejskich przedsiębiorstw. I to właśnie ono nie pozwala unijnej gospodarce ruszyć z miejsca.

Liczby są dramatyczne. W Hiszpanii zadłużenie przedsiębiorstw wynosi 186 proc. tamtejszego PKB, w Portugalii 158 proc., we Francji 134 proc. W Niemczech jest trochę lepiej, bo tylko 64 proc. I to właśnie jeden z powodów, dla których niemiecka gospodarka od początku kryzysu jakoś jedzie. A reszta stoi w miejscu, dodając gazu na jałowym biegu. Jak to działa?

„Weźmy Hiszpanię. Jednostkowe koszty pracy spadają, co poprawia konkurencyjność towarów wytworzonych na Półwyspie Iberyjskim. Tylko co z tego, skoro hiszpańskie firmy są zadłużone na potęgę i nie potrafią zdyskontować tego atutu. To zadłużeniowe koło młyńskie nie pozwala im np. inwestować” – pisze publicysta „Manager Magazinu”. A ponieważ problem dotyczy większości europejskich gospodarek, to jego zdaniem „cały kontynent pełen jest firm zombie. Nie są całkiem martwe, bo utrzymują je przy życiu rekordowo niskie stopy procentowe. Ale jednocześnie nie można powiedzieć, że żyją i są zdolne do generowania wzrostu gospodarczego”.

Jak wyjść z tej pułapki? Firmy trzeba oddłużyć, to pewne – głosi „Manager Magazin”. Możliwości są dwie: czasowe upaństwowienie kolejnej transzy przedsiębiorstw (tak jak było to w przypadku General Motors w USA). Ale na to rozwiązanie poziom zadłużenia publicznego jest zbyt wysoki, a i poparcie społeczne dla upaństwowienia strat sektora prywatnego nie byłoby zbyt wysokie. Można też robić to według schematu uporządkowanych upadłości. Obcinamy to, co zdrowe, i startujemy z biznesem na nowo. A wierzyciele (głównie banki) godzą się ze stratami. Tylko że wtedy stajemy wobec ryzyka kolejnego kryzysu bankowego podobnego do jesieni 2008 r. I tak źle, i tak niedobrze. Wszyscy więc udają, że słonia nie widzą. Zamykają oczy. Otwierają je znowu, a tu uwaga, uwaga... Biały trąbal wciąż tu jest. I nie chce zuchwalec zniknąć.