Amerykański trader Vitaliy Katsenelson przedstawia zestaw przemyśleń na ten temat.
Zacząć trzeba od uwagi natury ogólnej. Książka „Jak zarabiać na rynku, który zmierza donikąd” powstała po drugiej stronie Atlantyku. Ma to swoje plusy. Rzecz jest napisana w dobrym amerykańskim stylu: czytelnie, dowcipnie i lekko. Inaczej nie przebiłaby się na rynku produkującym co roku setki inwestorskich poradników. Jednocześnie przedstawione spostrzeżenia, argumenty i metody odnoszą się w pierwszej kolejności do amerykańskiej giełdy. To oczywiście ogranicza ich przydatność dla polskiego inwestora. Jeżeli czytelnika ten podstawowy mankament nie zraża, będzie z lektury Katsenelsona zadowolony. Bo wszystko jest tu bardzo ładnie ułożone. Najpierw mamy część historyczną, która dowodzi, że po okresach giełdowej hossy rynki nieuchronnie wchodzą w trend boczny. Autor nazywa ten czas rynkiem tchórzliwego lwa. Zdaniem Katsenelsona błędem jest rozbijanie tego okresu na minicykle byka (hossa) i niedźwiedzia (bessa). To ten sam niezbyt odważny lew: czasem zaryczy, ale potem podkuli ogon i cofnie się kilka kroków.
Jego zdaniem taki czas trwa na amerykańskiej giełdzie od pęknięcia bańki internetowej na przełomie wieków. Tchórzliwego lwa poprzedził czas długiej, 18-letniej hossy (1982–2000). A historia uczy, że po takim okresie musi nastąpić trend boczny. W tym czasie z akcjami spółek dzieje się to, co np. z papierami Walmarta. Z jednej strony zyski giganta w ciągu ubiegłej dekady uległy potrojeniu, a jego przychody zwiększyły się ponaddwukrotnie. I to przy obrotach sięgających pół biliona dolarów. Z drugiej strony zyski akcjonariuszy były znikome i pochodziły głównie z dywidendy, która wysoka nie była.
Ta refleksja historyczna ma uzasadnienie praktyczne. Bo Katsenelson wierzy, że w trendzie bocznym inwestować trzeba inaczej niż w tzw. normalnych czasach. Jak? To autor stara się wyłożyć w drugiej części swojej książki. Na jego system składa się kilka elementów. Najważniejsze z nich to opowieść o krowie i mleczarzu (tu Katsenelson sięga po postać Tewjego Mleczarza, głównego bohatera „Skrzypka na dachu” Szolema Alejchema). Ma ona nauczyć inwestora ukierunkowania na prawdziwą wartość przy podejmowaniu decyzji giełdowych. Potem pojawia się hazardzista, którego Katsenelson spotkał kiedyś w kasynie. Facet był podchmielony i wymachiwał plikiem nowiutkich banknotów, chełpiąc się, że właśnie podjął pensję. Obstawiał chaotycznie i bezrefleksyjnie, ale... wygrywał, podczas gdy przypatrujący mu się autor książki zaliczał porażkę za porażką. Mimo że obstawiał spokojnie i metodycznie. Im dłużej jednak grali, tym bardziej ich wyniki zaczęły się zbliżać. Ostatecznie to krzykacz przegrał wszystko. Katsenelson twierdzi, że klucz do jego sukcesu leżał w tym, by nie koncentrować się na wyniku, ale na procesie. Tak samo powinno się robić na giełdzie.
Reklama
To tylko dwie próbki lekkiego i przystępnego stylu autora „Jak zarobić...”. Jest ich w książce więcej. Razem z całym zestawem konkretnych narzędzi inwestorskiej analizy na czas, gdy rynki zmierzają donikąd. A my jednak chcielibyśmy do czegoś ze swoim inwestowaniem dojść.