Kryzys zadłużeniowy oraz gospodarcza stagnacja trwają w najlepsze. Polityka oszczędności ulgi nie przynosi. Przeciwnie, wielu twierdzi, że wręcz pogłębia problemy.
Politycy i ekonomiści głównego nurtu zdają się bezradni. Warto przyjrzeć się bardziej nietuzinkowym rozwiązaniom.
Oficjalna narracja tłumacząca kryzys wygląda mniej więcej tak: większość krajów Zachodu żyła przez lata ponad stan. Dlatego narosła im góra długów. Gdy przyszedł szok w postaci kryzysu finansowego, okazało się, że nie są w stanie ich spłacić. Jedyne wyjście to zaciskanie pasa. Gdy równowaga budżetowa zostanie przywrócona, powróci wzrost gospodarczy, a rynki finansowe znowu uwierzą, że Grecja, Włochy czy Portugalia to solidne wypłacalne firmy, i zaczną im znów tanio pożyczać pieniądze.
Tyle bajeczek, czas na brutalną rzeczywistość – odpowiadają Francuz Damien Millet i Belg Eric Toussaint. I dowodzą: dzisiejsze góry długów to nie efekt życia ponad stan. To wynik wielkich obniżek podatkowych z lat 80., 90. i 2000 roku. W dół szły wówczas zwłaszcza podatki dla najbogatszych. W Belgii z 72 do 50 proc., we Francji z 65 do 40 proc., w Hiszpanii z 66 do 43 proc. Oraz dla przedsiębiorstw: Belgia (45 do 33 proc.), Irlandia (50 do 12 proc.), Holandia (42 do 29 proc.). To miało pobudzić wzrost gospodarczy. I pobudziło, tylko że zyski społeczne z tego tytułu nie zrównoważyły spadku dochodów fiskalnych. Zadłużenie rosło. A po 2008 r. trzeba było ratować upadające banki, więc osiągnęło rozmiary niebotyczne. W ten sposób prywatny dług instytucji finansowych został przerzucony na barki społeczeństw. Gospodarczy potentaci, tacy jak Niemcy, jakoś sobie poradzili. Ale słabszym narzucono twarde warunki restrukturyzacji długu, polegające głównie na cięciu wydatków socjalnych. Najbardziej zaboli więc najbiedniejszych. Niestety.
Reklama
Millet i Toussaint mają autorskie rozwiązanie. Nazywają je polityką AAA. Ich AAA ma być zaprzeczeniem ocen przyznawanych przez agencje ratingowe. Ich potrójne A to: audyt, anulowanie i alternatywa polityczna. Krótko mówiąc, państwa, które są prawdziwymi demokracjami, powinny najpierw przejrzeć, skąd wzięły się ich długi. A potem powiedzieć: nie mamy zamiaru płacić za zobowiązania, które nasi rządzący zaciągnęli wbrew interesowi ogółu! I to jest najlepsza część tej książki. Bo Millet i Toussaint pokazują, że można odmówić spłaty zadłużenia. I to nie łamiąc prawa międzynarodowego (nawet go nie naginając). Jak? Choćby ogłosić, że spłata zadłużenia wymaga radykalnie antyspołecznych reform łamiących podstawowe prawa człowieka. Albo korzystając ze znanej w prawie międzynarodowym klauzuli rebus sic stantibus (ponieważ zmieniły się okoliczności). Co akurat w wypadku choćby Grecji jest prawdą. Jeszcze kilka lat temu zaciągała pożyczki na kilka procent, dziś rynki domagają się od niej kilkudziesięciu.
Nie jest tak, że recepty Milleta i Toussainta powinny zostać wprowadzone naraz we wszystkich krajach zadłużonych. Nad katastrofą, jaką by to przyniosło (i to nie tylko najbogatszym), autorzy specjalnie się nie zastanawiają. Zbytnio idealizują też los krajów, które na odrzucenie długu się zdecydowały. Zrobiła to na przykład Argentyna. I rzeczywiście po kilku latach wyszła na prostą i zaliczyła szybki wzrost. Ale w międzyczasie kilka lat bezprecedensowej biedy, kryzysu i chaosu. Trudno jednak zaprzeczać, że im dłużej Zachód tkwi w zadłużeniowej pułapce, tym bardziej scenariusze kreślone przez Milleta i Toussainta stają się realną alternatywą. Bo jeśli możemy dziś powiedzieć coś pewnego o tym kryzysie, to chyba tylko tyle, że bezbolesnej recepty na jego zakończenie nie ma.
ikona lupy />
Damien Millet, Eric Toussaint, „Kryzys zadłużenia i jak z niego wyjść”, Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, Warszawa 2012 / Dziennik Gazeta Prawna