Niebieski symbol z 12 gwiazdami powiewający na historycznej siedzibie czeskich władców ostro skrytykował przede wszystkim poprzednik Zemana Vaclav Klaus. Prowadzony przez niego instytut uznał, że przedtem nad zamkiem powiewała jedynie flaga ze znakiem swastyki. I nawet komuniści nie odważyli się tam zawiesić sierpa i młota.
W komunikatach instytutu pojawiają się także ironiczne przytyki, iż brukselski eurofanatyzm już jest demode, a pozowanie na euroentuzjastę przestało być sexy. Tym bardziej że według klausowców jest jasne, iż idea europejskiej integracji w takim charakterze nie przetrwała próby czasu, tymczasem nagle na praskim zamku przeżywa... ekshumację. (Na marginesie dodam, że nad Pałacem Prezydenckim w Polsce flaga ta powiewa od naszego wejścia do Unii).
Z grubej rury wypalił też w Zemana były doradca Klausa. Porównał go do kolaborującego z hitlerowcami prezydenta Emila Hachy, który uznał powstanie utworzonego przez Hitlera Protektoratu Czech i Moraw, dając zgodę na zawieszenie nad zamkiem flagi z charakterystycznym krzyżem.
Jednak euroflaga wywołała zamieszanie nie tylko w gronie eurosceptyków, lecz także w rodzimej dyplomacji. Przy jej uroczystym zawieszeniu był obecny przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso, ale zabrakło czeskiego ministra spraw zagranicznych Karla Schwarzenberga. Sytuacja na pierwszy rzut oka wydaje się ciut dziwna. Robi się bardziej (lub mniej) zrozumiała, kiedy przypomnimy, że z tym właśnie szefem dyplomacji Zeman zaledwie kilka miesięcy temu prowadził zaciekłą walkę o fotel prezydencki. Już wtedy można było zobaczyć, że nie jest miłośnikiem Księcia (jak jest nazywany arystokrata Schwarzenberg). Teraz nie tylko nie zaprosił go na inaugurację flagi, lecz także nie zabrał na pierwszą wizytę zagraniczną na Słowację. Nie umknęło to uwadze mediów czeskich i słowackich, tym bardziej że w spotkaniach brał udział słowacki szef resortu spraw zagranicznych.
Reklama
Przy okazji wizyty media wzięły na tapetę nie tylko przepychanki polityczne, ale nawet papierosy. Dziennikarze zastanawiali się, czy przypadkiem Zeman i czeski premier nie złamali zakazu palenia. Na zdjęciach sprzed obiadu urządzanego w kancelarii premiera widać nagromadzone popielniczki. Co prawda puste, ale – gdybają słowaccy internauci – po co tam stoją? Jeżeli ktoś po obiedzie zapalił, to złamał prawo. Zresztą za papierosy Zeman, który jest nałogowym palaczem, dostaje bęcki także w kraju. Ponoć wypala 60 dziennie. Dlatego na jego rozkaz popielniczki zostały porozstawiane w całym zamku: na korytarzach, w salach, w każdym zakamarku. Rozwścieczyło to jednego z pracowników zamkowych, który martwi się nie tylko o własne płuca. Pyta, co się stanie z przesiąkniętymi dymem gobelinami według projektów Petera Paula Rubensa. Co z kosztownymi wazami czeskich artystów, które zamieniły się w popielnice? Pracownik swoją skargę wysłał nie tylko do gazet, ale także do ministerstwa zdrowia. Teraz czeka na odpowiedź.