Ciągnie go też do publicystyki. W swoich książkach i artykułach lansuje tezę prostą, ale czytelną: jeśli Niemcy mają trochę oleju w głowach, to powinni jak najszybciej ze strefy euro... uciekać. Ostatnio Henkel zasnął w pociągu ICE jadącym z Berlina do Hamburga. Oto co mu się przyśniło.

Prezydent Francji Francois Hollande dzwoni do Angeli Merkel w bardzo delikatnej sprawie. Głowa francuskiego państwa została bowiem poproszona o odegranie roli mediatora. Chodzi o to, że przywódcy Grecji, Portugalii, Włoch i Hiszpanii uświadomili sobie, iż nie mają żadnych widoków na wyjście z kryzysu zadłużeniowego za pomocą dotychczasowej polityki drakońskich oszczędności. Ich jedyną szansą jest wystąpienie z euro przez Niemców. To jedyna szansa, by kurs euro obniżył się o jakieś 30–40 proc., co pozwoli ich gospodarkom odzyskać utraconą konkurencyjność. Pozostanie Francji w strefie wspólnego pieniądza ma sprawić, że waluta nie poleci tak zupełnie na łeb na szyję.

„Madame – zwraca się Hollande do Merkel. – Chyba jest pani świadoma, że w końcu i wasza wypłacalność ma swoje granice”. Niemiecka kanclerz ma twardy orzech do zgryzienia. Wie, że wystąpienie z euro to zła wiadomość dla nastawionej na eksport niemieckiej gospodarki. W końcu ich produkty sprzedawane na południe kontynentu staną się teraz znacznie droższe. Przeciw jest też duża część opinii publicznej. „Zgoda na propozycję Hollande’a to początek końca projektu europejskiego” – grzmią byli kanclerze Helmut Schmidt i Helmut Kohl. A większość Niemców nie chce przecież końca wspólnej Europy.

Decyzję ułatwiają Niemcom Holandia, Finlandia i Austria. Tamtejsze rządy bez konsultacji z Berlinem przystają na francuską ofertę i występują z euro. Nie wracają jednak do swoich starych pieniędzy. Deklarują, że od teraz ich walutą będzie tzw. eurogulden. Kraje o solidnych finansach publicznych znajdujące się poza strefą euro, takie jak Dania, Szwecja, Polska i Czechy, wyrażają wielkie zainteresowanie wejściem do nowego, zdrowszego euro. Merkel wygłasza przemówienie, w którym (w swoim stylu) mówi, „że teraz w Europie mamy nawet mniej walut niż kiedyś i że czas, by dopasować walutę do realiów ekonomicznych, a nie odwrotnie”. Niemcy wchodzą do euroguldena, który przyjmuje całą spuściznę traktatu z Maastricht. Wszystkie rządy zapowiadają, że będą robić wszystko, by w ciągu kilku następnych dekad zbliżyć do siebie stare i nowe euro. Ale pośpiechu nie ma.

Reklama

W tym momencie pociąg ICE dojechał do Hamburga. I Henkel się obudził. Całość opisał wczoraj w swojej cotygodniowej kolumnie w dzienniku „Handelsblatt”. Muszę przyznać, że tak wizjonerskiego (choć prowokacyjnego) scenariusza wyjścia z walutowego pata w Europie u niemieckiego publicysty jeszcze nie czytałem.