Pierwszego przeglądu funkcjonowania systemu emerytalnego i przedłożenia Sejmowi informacji o skutkach ustawy wraz z propozycjami ewentualnych zmian Rada Ministrów ma dokonać nie później niż do 31 grudnia 2013 r. Rada Ministrów ma więc na to czas do końca roku, ale nie wyobrażam sobie, by zmiany w tej ustawie (oczywiście w ustawie nowelizującej), poprzedzone kompleksową analizą całego systemu emerytalnego, mogły być przedstawione w ostatniej chwili.

Oczywiście wszystko u nas zdarzyć się może, pamiętamy, w jakim trybie uchwalana była ta ustawa, szczególnie w Senacie. Miał on na przeprowadzenie swojej procedury legislacyjnej trzy czy cztery dni. Takie tempo było możliwe, ponieważ wyłączono z tej procedury komisję prac ustawodawczych. Po prostu przegłosowano, ba – demokratycznie, i już... Jednym słowem, nieco trawestując pamiętną balladę Jacka Kleyffa, Senat powiedział: Tak! Kancelaria Prezydenta miała dysponować opiniami konstytucjonalistów, którzy rzekomo nie widzieli tu żadnego problemu. Później, już przed sądem administracyjnym, okazało się, że takich opinii w ogóle nie było, a prezydent miał się opierać na tych opracowanych jeszcze na zamówienie rządu, wśród których notabene nie było żadnej oceniającej konstytucyjność proponowanych rozwiązań. Ale to drobiazg... Wszystko zdarzyć się może, ale ponieważ nic dwa razy się nie zdarza (co wiemy skądinąd z innej piosenki, a raczej wiersza), to jednak tym razem powtórki z rozrywki nie będzie. Bo być nie może. Sprawa jest zbyt poważna. Z jednej strony chodzi o gigantyczne pieniądze, ale jeszcze ważniejsze jest to, jak rząd potraktuje nie swoje środki. Bo co do tego, że środki gromadzone w OFE nie są pieniędzmi rządowymi – czymś na kształt quasi- -podatku odprowadzanego w postaci składki do ZUS – wątpliwości nie ma.

Do tych ostatnich środków (w FUS) rząd dobrać się zresztą nie może, bo nie jest w stanie nawet zdążyć sięgnąć po nie. Znikają w czeluściach FUS z szybkością komputerowego kliknięcia. W tej samej sekundzie, w której wpływają do ZUS, są natychmiast wypłacane na bieżące emerytury i koniec – już ich nie ma. Zgoła inaczej jest ze środkami kierowanymi do OFE. One też trafiają do ZUS, też powinny z szybkością kliknięcia znaleźć się w odpowiednim OFE, ale tak się nie dzieje, bo ZUS lubi je sobie potrzymać, przesłać z poważnym opóźnieniem i jeszcze wziąć za to prowizję (0,8 proc). Składka na OFE powinna właściwie trafiać bezpośrednio od pracodawcy do konkretnego OFE, ale wymyślono pośrednictwo ZUS, po to by PTE nie wiedziały za dużo, a w szczególności żeby nie mogły dowiedzieć się u źródła, czyli u pracodawcy, kto ubezpiecza się w konkretnym OFE, a kto u konkurencji. Sądzę, że kiedy wymyślano taki obieg składki na OFE, nikt nie przypuszczał, że ZUS będzie spowalniał jej wypływ. Przy okazji zdołano już wmówić mediom, a nawet niektórym specjalistom, że ZUS przekazuje część należną OFE tak, jakby cała składka należała mu się z natury, a musi się nią niestety z OFE dzielić.

Tymczasem część OFE składki ma inny status niż część ZUS-owska. Mamy tu do czynienia z całkiem inną jakością. Ta część składki przekazywana jest do konkretnego OFE na podstawie specjalnej umowy, w której opisane są warunki operowania tymi środkami na rynku. Mają one być tam niejako reinwestowane, by z rynku właśnie (z owiec na pastwisku rynku) ściągnąć dla emeryta trochę runa. We wszystkich krajach rozwiniętych tworzy się fundusze emerytalne po to właśnie, by pozyskiwały dodatkowe środki na wsparcie emerytur i w całym prawie rozwiniętym gospodarczo świecie to się robi, tylko się okazuje, że my zaczęliśmy się bać ostatnio rynku. Niby walczyliśmy z komuną po to, by się doczekać wolnego rynku, a gdy już się go wreszcie doczekaliśmy, to zaczynamy się go panicznie bać. Chciałabym, a boję się... Czy ktoś jest w stanie to zrozumieć? Sytuacja zdecydowanie się jednak upraszcza i wyjaśnia, kiedy popatrzymy na te środki jako na potencjalną zapchajdziurę budżetową. Niestety... Trzeba jednak pamiętać, że w 1999 r. specjalnie ubruttowiono wynagrodzenia pracowników o połowę składki emerytalnej – i zrobiono to właśnie po to, by mieli oni świadomość, że koszty finansowania składki będą odtąd spoczywały nie tylko na pracodawcy, lecz także na pracowniku. W pierwszej chwili protestowali przeciwko temu pracodawcy, uważając, że tę połowę pracownicy powinni płacić z własnego wynagrodzenia przed opodatkowaniem. Jednak ostatecznie Trybunał Konstytucyjny uznał, że taki podział współodpowiedzialności pracodawców i pracowników za finansowanie ubezpieczeń emerytalnych jest zgodny z konstytucją. Trzymajmy się tego, bo inaczej pogrążymy się w chaosie. Środki kierowane do OFE mają inny charakter niż składka na FUS.

Fundusze powiernicze to nowa jakość w naszym systemie prawa. System kontynentalny nie najlepiej je co prawda znosi, ale stały się u nas faktem i musimy z tego wyciągnąć praktyczne wnioski. Kto jest właścicielem tych środków? Na pewno nie OFE, ale tym bardziej nie FUS, czyli państwo, które nic z nimi zrobić nie może poza tym, że jest pośrednikiem w ich przekazywaniu od pracodawcy pracownika do OFE. Ale nie może być tak, by nie były własnością nikogo i miały jakiś nieokreślony bliżej charakter. Są odprowadzane od wynagrodzenia na podstawie ustawy i na dodatek przymusowo, ale to nie oznacza, że już w tym momencie zmieniły właściciela. Ich właściciele są co prawda bardzo mocno ograniczeni w swobodzie dysponowania tymi środkami – nie mogą ich przekazać na inny cel, na przykład ubezpieczyć się nimi dobrowolnie, albo po prostu odłożyć. To jednak nie oznacza, że tego rodzaju ograniczenie dysponowania sprawia, że państwo może z nimi zrobić co chce. Nie, nie może.