Nieprzypadkowo. Bo nie ma ostatnio miesiąca, by prokurator i policja nie gościły u jakiegoś prominentnego biznesmena. Potężny prezes Bayernu Monachium Uli Hoeness przyłapany na ukrywaniu giełdowych zysków przed fiskusem w Szwajcarii. Aby wyjść z aresztu, musiał zapłacić 5 mln euro kaucji. Współszef potężnego Deutsche Banku Juergen Fitschen i skarbnik Stefan Krause podejrzewani o pranie pieniędzy i oszustwa podatkowe. W grudniu z ich powodu we frankfurckiej centrali giganta gościło 500 funkcjonariuszy skarbówki.
Były szef niemieckiego oddziału banku Morgan Stanley Dirk Notheis oskarżony o pomoc w sprzeniewierzaniu pieniędzy. Miliarder Anton Schlecker, założyciel upadłej niedawno sieci drogeryjnej (znanej również w Polsce), podejrzany o sprzeniewierzenia i opóźnianie postępowania upadłościowego. Były szef MAN-a Hakan Samuelsson: zarzut przekupstwa. Eksszef Porsche Wendelin Wiedeking: ma proces o manipulowanie rynkiem. Żaden z tych przypadków nie jest starszy niż kilkanaście miesięcy.
„Co się właściwie stało?” – zastanawia się „Zeit”. Jedna odpowiedź to jakieś faktyczne przesunięcie wartości na szczytach niemieckiego biznesu. Szef amerykańskiego koncernu ubezpieczeniowego opowiada na przykład, jak jego firma próbowała już w latach 80. wejść na niemiecki rynek z nowym produktem: ubezpieczaniem błędnych i ryzykownych decyzji. W starej dobrej republice bońskiej na usługę nie było jednak prawie chętnych. Zachodnioniemieccy menedżerowie mówili, że sami wiedzą, co robią. Dziś nie ma już koncernu, który się od błędnych decyzji nie ubezpiecza. Zmiana dokonała się w czasach bańki internetowej. Niemieckie firmy nie chciały już uchodzić za nudnych frajerów. I nowe pokolenie przyjęło reguły gry podyktowane przez Wall Street i City, przed którymi się ich biznesowi ojcowie wcześniej długo bronili.
W praktyce wygląda to tak, jak opisuje jeden z rozmówców „Zeita”. Co trzy miesiące trzeba przygotować raport odpowiadający na trzy pytania: jakie obroty, jakie zyski, jakie perspektywy? Wzrost zysku 2–3 proc. to mało. Musi być 5–10. Te wyśrubowane normy i cele oznaczają, że trzeba desperacko szukać nowych rynków, klientów i produktów. Wtedy cel uświęca środki i mamy wysyp patologii: korupcja, kreatywna księgowość i oszukiwanie fiskusa. I zwykle jest tak, że gdy nadchodzi kryzys, wszystkie te brudy wypływają szczególnie szybko. Budżet jest bardziej napięty, więc fiskus zdecydowanie upomina się o każde euro. Jest więcej przejęć i upadków firm, nowy właściciel odkrywa, co naprawdę stoi w księgach. Niemcy jednak z tym problemem otwarcie się zmagają. A inne kraje?