Zdaniem ekspertów brak odpowiedniej profilaktyki, nowoczesnych sposobów terapii i rehabilitacji w tym zakresie ma fatalne skutki dla całej naszej gospodarki. Z wyliczeń Uczelni Łazarskiego opublikowanych w raporcie „Udary mózgu – konsekwencje społeczne i ekonomiczne” wynika, że skutki finansowe przedwczesnej umieralności na tę chorobę mogą wynosić nawet 90 mld zł w skali roku.

– Szacując te koszty, wykorzystaliśmy wyliczenia stosowane przez Bank Światowy – „value of statistical life”. Według nich każde przedwcześnie utracone życie warte jest średnio 2,8 mln zł – wyjaśnia Maciej Bogucki, współautor raportu.

Do tego dochodzą wydatki bieżące związane z leczeniem, rehabilitacją i świadczeniami dla osób, które przeżyły udar. Z danych ZUS wynika, że w 2012 r. łącznie Polacy przebywali milion dni na zwolnieniu chorobowym spowodowanym udarem mózgu. – Na wszystkie świadczenia związane z niezdolnością do pracy oprócz samej absencji chorobowej, ale także na świadczenia rehabilitacyjne oraz rentowe w roku 2010 ZUS wypłacił 679 mln zł – wylicza Hanna Zalewska, dyrektor departamentu statystyki z ZUS.

Kolejny koszt dla gospodarki wiąże się z tym, że najbliżsi dotkniętych udarem mózgu muszą często rezygnować z pracy, aby się nimi opiekować. Do tego dochodzi finansowanie leczenia oraz rehabilitacji – tylko na to NFZ wydał w 2011 r. 705 mln zł. – Przedstawione koszty są dramatycznie wysokie. Ale jeżeli zostałaby wprowadzona odpowiednia profilaktyka, a także innowacyjne leczenie oraz dobra rehabilitacja, mogłoby to doprowadzić do zmniejszenia śmiertelności i niepełnosprawności. A więc tak naprawdę dla gospodarki byłaby to długofalowa oszczędność – zwraca uwagę prof. Janina Stępińska, prezes Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego. Jej zdaniem szybko zmniejszyłaby się liczba osób, które zostają zmuszone do rezygnacji z pracy i do przejścia na rentę – państwo nie płaciłoby za ich utrzymanie, sami wytwarzaliby PKB, płacili podatki etc.

Reklama

>>> Czytaj też: Długie i zdrowe życie jako zdobycz cywilizacyjna. Ale nie dla nas

Zdaniem Sebastiana Szypra, prezesa stowarzyszenia „Udarowcy – liczy się wsparcie”, poważnym problemem jest właśnie dostęp do rehabilitacji. Z przeprowadzonej przez niego w szpitalach w woj. kujawsko- -pomorskim sondy wynika, że w niektórych placówkach trzeba czekać na nią 3 lata. W najlepszych – „tylko” 1,5 roku. – Przez ten czas rodzina musi sama sobie radzić z pacjentem – konkluduje Szyper.

Tymczasem prof. Krystyna Księżpolska-Orłowska, krajowy konsultant w dziedzinie rehabilitacji, mówi wprost: najskuteczniejsza jest trzytygodniowa rehabilitacja chorych natychmiast po udarze. – Z moich wyliczeń wynika, że na rehabilitację z budżetu NFZ wydaje tylko 3 proc. swojego budżetu, a z tej kwoty tylko 12 proc. przeznaczane jest na rehabilitację po udarze. To naprawdę bardzo mało – ocenia Księżpolska- Orłowska. Dodaje, że kolejnym problemem jest to, że ośrodki rehabilitacyjne nie są w ogóle kontrolowane.

Pomoc tam często jest tylko pozorna. – Brakuje też takich zajęć, które przywracałyby pacjenta do normalnego życia. Na przykład osoby po udarze często mają zaburzoną percepcję i nie umieją ocenić odległości przedmiotu, dlatego rehabilitant musiałby wyjść z taką osobą na ulicę i tam prowadzić zajęcia. Ale to oczywiście abstrakcja – tłumaczy Sebastian Szyper. Ministerstwo Zdrowia zapewnia, że zmiany ustawowe, które mają prowadzić do tego, aby każde województwo diagnozowało swoje potrzeby i zgodnie z nimi planowało politykę zdrowotną, mogą zmienić tę sytuację. To jednak plany. Na razie z danych OECD wynika, że w latach 2004–2010 śmiertelność spowodowana udarami w Polsce nie uległa nawet drobnej poprawie. Z gospodarką jest jednak trochę lepiej.

>>> Czytaj też: Cuda XXI wieku powstają już w laboratoriach