Oskarżenia o spisek służb specjalnych to w Polsce specjalność ugrupowań prawicowych, ale mieliśmy też aferę, w której to SLD krzyczał: prowokacja, a jeden z lewicujących publicystów uznał, że cała sprawa posłużyła do „sfałszowania wyborów prezydenckich” i stanowiła udany „zamach stanu”. Zamachowcem była Anna Jarucka, a jej ofiarą – ówczesny marszałek sejmu Włodzimierz Cimoszewicz.
O Jaruckiej, asystentce Cimoszewicza z czasów, gdy był szefem dyplomacji, usłyszeliśmy w sierpniu 2005 r., w samym środku kampanii wyborczej, w której polityk lewicy był bardzo mocnym kandydatem na prezydenta. Wielu wydawało się, że Aleksander Kwaśniewski gładko przekaże pałeczkę partyjnemu koledze, gdy Jarucka – wówczas urzędniczka MSZ – przekazała sejmowej komisji śledczej ds. afery Orlenu (komisja miała wyjaśnić okoliczności odwołania w 2002 r. ówczesnego prezesa PKN Orlen Andrzeja Modrzejewskiego oraz jego zatrzymania przez Urząd Ochrony Państwa oraz zbadać, czy służby specjalne, podległe wówczas rządowi Leszka Millera, były wykorzystane do zmian we władzach spółki) oświadczenie, w którym oskarżała byłego szefa, że okłamał posłów, by ukryć machinacje dotyczące sprzedaży akcji tego koncernu.
Niejasności dotyczące giełdowych operacji i biznesowej działalności, zwłaszcza odnośnie do Orlenu i firmy BMC, wytykały Cimoszewiczowi już wcześniej media, a zwłaszcza tygodnik „Wprost”. Sprawa ta stała się też przyczyną awantury między marszałkiem a członkami orlenowskiej komisji i popsuła nieco reputację specjalisty od czystych rąk (jako minister sprawiedliwości w drugim rządzie Waldemara Pawlaka ujawnił w październiku 1994 r. nazwiska osób, które pełniły funkcje rządowe i jednocześnie zasiadały w radach nadzorczych spółek prawa handlowego). Ostatecznie zeznał przed komisją, że w lipcu 2000 r. kupił akcje Orlenu – za pieniądze córki i zięcia, którzy mieszkają w USA, oraz za kredyt. Gdy na jesieni 2001 r. został szefem MSZ w rządzie Millera, postanowił pozbyć się tych walorów, by „nie stwarzać żadnych dwuznaczności”. Akcje sprzedał dopiero na początku stycznia następnego roku, ale zysku nie osiągnął, bo po opłaceniu kosztów bankowych całość sumy przekazał córce. Posłom powiedział, że wpisał akcje do oświadczenia majątkowego, które wypełnił na początku kadencji Sejmu, ale nie zrobił tego w oświadczeniu za cały 2001 r., bo się pomylił – wymienił w dokumencie nie to, co miał 31 grudnia 2001 r., ale stan posiadania z kwietnia 2002 r., kiedy wypełniał dokument.
Reklama
Właśnie to zeznanie podważyła Jarucka. „Oświadczenie Cimoszewicza, że nieświadomie popełnił pomyłkę w oświadczeniu majątkowym, jest nieprawdziwe” – napisała do posłów, twierdząc, że na prośbę ówczesnego szefa MSZ zmieniła jego deklarację majątkową i usunęła informację o akcjach PKN Orlen. Przekazała też komisji, że stare oświadczenie Cimoszewicza (z wpisanymi akcjami) było w jej mieszkaniu, ale zabrała je ABW w czasie rewizji w styczniu 2005 r.
W polityce zawrzało. – Anna Jarucka kłamie. Kampania prezydencka staje się cuchnącym bajorem – grzmiał Cimoszewicz. Oświadczył, że złożył jedno oświadczenie w MSZ i jedno w Sejmie (miał taki obowiązek jako minister oraz poseł), a żadne nie było poprawiane. Jego sztab ujawnił korespondencję z końca 2002 r. z przewodniczącym komisji etyki poselskiej Franciszkiem Stefaniukiem z PSL w sprawie oświadczeń. Kontrkandydaci triumfowali, a ABW potwierdziła, że przeszukała mieszkanie Jaruckiej, bo podejrzewała ją o wynoszenie tajnych depesz dyplomatycznych z MSZ, i faktycznie znalazła oświadczenie Cimoszewicza, ale bez wpisanych akcji Orlenu.
W takich okolicznościach Jarucka wystąpiła przed orlenowską komisją, której pokazała dokument – określony przez nią jako kserokopię pełnomocnictwa, w którym Cimoszewicz upoważnia ją do wymiany oświadczenia majątkowego. Komisja przesłuchała też Stefaniuka, który ocenił, że jest mało prawdopodobne, by marszałek sejmu pomylił się w wypełnianiu oświadczenia. Posłowie postanowili więc zawiadomić prokuraturę o składaniu przez Cimoszewicza fałszywych zeznań. Dodatkowo w tajnej kancelarii KPRM odnalazły się aż trzy oświadczenia byłego szefa MSZ za 2001 r.: z 22 stycznia 2002 r., 2 kwietnia 2002 r. i 22 kwietnia 2002 r. (z tą ostatnią datą wpłynęło także jego oświadczenie do Sejmu). W żadnym z dokumentów nie było mowy o akcjach Orlenu.
Jednocześnie jednak narastały pytania co do roli i intencji jego oskarżycielki. Jak stwierdził sztab wyborczy Cimoszewicza – co wkrótce potwierdziła prokuratura – kopia rzekomego upoważnienia, jakie miał on przekazać Jaruckiej, była fałszywką podpisaną faksymile. Pieczątka zaginęła, a o jej przywłaszczenie podejrzewano m.in. Jarucką, na którą padło też wcześniej oskarżenie o kradzież pieniędzy w MSZ.
Okazało się także, iż urzędniczka dotarła ze swoimi zeznaniami do komisji w dość dziwaczny sposób – jej ginekolog, któremu zwierzyła się ze sprawy, skontaktował ją z byłym funkcjonariuszem UOP, a wówczas doradcą szefa ABW Wojciechem Brochwiczem, a ten z kolei poznał ją z członkiem komisji orlenowskiej i politykiem PO, a także byłym oficerem wywiadu, Konstantym Miodowiczem, który pomógł Jaruckiej spisać oświadczenie dla komisji. Jak twierdził sztab Cimoszewicza, Miodowicz chciał w ten sposób wyeliminować najpoważniejszego kontrkandydata do prezydentury swojego partyjnego szefa – Donalda Tuska. Podejrzenie o związki ze służbami wzmacniało to, że mąż Jaruckiej pracował w służbach pomocniczych ABW.
Jeśli rzeczywiście specsłużby maczały palce w sprawie, to działania ich wydawałyby się dość nieudolne: już 29 sierpnia, a zatem niespełna trzy tygodnie po wybuchu afery, prokuratura uznała, że Jarucka zmyśla i mogła działać powodowana osobistym urazem do Cimoszewicza, który odmówił załatwienia jej mężowi posady w Rzymie. Prokuratura szybko umorzyła też dochodzenie w sprawie zatajenia przez marszałka sejmu informacji w oświadczeniach majątkowych, a liczne błędy uznała za pomyłki „nieświadome”.
Co dziwne jednak, mimo całkowitego zdyskredytowania oskarżycielki, 14 września Cimoszewicz niespodziewanie wycofał się z wyścigu „w proteście przeciw deprawowaniu obyczaju politycznego w Polsce przez część polityków i część dziennikarzy”. Wkrótce potem ukazała się sztuka Jaruckiej „Czyste ręce” o młodej urzędniczce i szefie MSZ Władysławie Szymszewiczu. Jednak, jak się okazało – za późno. Z 5-tysięcznego nakładu sprzedało się podobno 80 egzemplarzy. Sama Jarucka została za to za posługiwanie się fałszywym dokumentem i składanie fałszywych zeznań przed komisją ds. afery Orlenu skazana w 2010 r. na półtora roku w zawieszeniu na pięć lat. Innych winnych w sprawie ani nie szukano, ani nie znaleziono.