Chińska gospodarka przypomina dziś gospodarczego Frankensteina, który wymyka się z rąk jego twórcom - pisze William Pesek z Bloomberga.

Świat rozwijał się w przekonaniu, że chińscy liderzy są mistrzami w sterowaniu swoją gigantyczną gospodarką. W błyskotliwy sposób przeprowadzili kraj przez menadry światowego kryzysu gospodarczego w 2008 roku, osiągając prawie dwucyfrowy wzrost gospodarczy.

Kiedy w zeszłym tygodniu szef Ludowego Banku Chin Zhou Xiaochuan przedsięwziął działania w kierunku przeciwdziałania nadmiernej płynności rynkowej, niektórzy obserwatorzy zobaczyli w nim chińskiego Paula Volckera (amerykański ekonomista, były przewodniczący Fed, który ograniczył podaż pieniądza poprzez podniesienie stóp procentowych i zakończył dzięki temu kryzys inflacyjny lat 80. – przyp. red.).

Wydawało się, że najgorsze już minęło, a Zhou wskazał na konieczność ograniczenia akcji kredytowej w Chinach, aby zapobiec przebiciu bańki. Wówczas rzeczywistość dała o sobie znać. Po tym, jak stopa pożyczek międzybankowych (overnight repurchase rate) osiągnęła rekordowy poziom 13,91 proc., szef banku centralnego Chin musiał się wycofać, pośpiesznie wstrzykując nowe środki w gospodarkę, aby zapobiec dalszym zawirowaniom.

Powstały chaos straumatyzował rynki finansowe. Niektórzy byli przerażeni tym, że Zhou mógłby zakończyć erę łatwego pieniądza w Chinach. Inni z kolei bali się tego, że szef banku centralnego nie będzie w stanie tego dokonać. W istocie – niepokój inwestorów, który wciąż jest obecny w tym tygodniu, pokazuje jak bardzo władza chińskiego banku centralnego jest ograniczona.

Reklama

W ciągu ostatniej dekady chińska gospodarka rozwijała się w uzależnieniu od nadmiernego wzrostu akcji kredytowej. Było to możliwe dzięki państwowym bankom, które hojnie finansowały budowę tylu wieżowców, autostrad, lotnisk, tam i miast widm, ile było niezbędne do podbicia wzrostu gospodarczego.

Duża płynność finansowa, głównie po stronie firm z udziałem skarbu państwa, utrzymywała giełdy i rynek nieruchomości w dobrej kondycji, zagraniczni inwestorzy byli skłonni stale inwestować, zaś 1,3 mld Chińczyków nie miało ochoty aby wyjść na Plac Tiananmen.

Szef chińskiego banku centralnego nie może teraz po prostu przerwać dopływu pieniędzy bez strat ze strony banków. Niebezpieczeństwo polega na tym, że nikt tak naprawdę nie wie, jak zdrowa jest chińska gospodarka, w jakiej kondycji są gigantyczne chińskie banki państwowe oraz jak wielki jest rynek shadow banking. Stephen Green ze Standard Chatered w Hongkongu nie przesadzał, gdy mówił, że chiński system kredytowy jest jak "wielka, tajemnicza czarna skrzynia, która jest całkiem przerażająca”.

>>> Czytaj również: Poufna notatka: Włochy w ciągu 6 miesięcy poproszą o bailout

Tajemnicze dane

Czy w sytuacji, gdy kluczowe dane pozostają tajemnicą, powinniśmy wierzyć chińskiemu rządowi deklarującemu, że gospodarka Państwa Środka rośnie w tempie 7,7 proc.

Lu Ting, ekonomista Bank of America z Hongkongu, w połowie maja zaryzykował gniew chińskich władz, gdy stwierdził, że chińska nadwyżka handlowa wyniosła zaledwie 1/10 z podanych oficjalnie 61 mld dol. Tajemniczy charakter chińskiego systemu kredytowego, pod względem wielkości i jakości jest w tym kontekście tym większym powodem do zmartwień.

Przypomnijmy, że amerykański system shadow banking doprowadził w 2008 roku do wybuchu światowego kryzysu finansowego. Można sobie tylko wyobrazić, do czego mogłoby dojść, gdyby podobnie stało się w Chinach.

Chinom w 2008 roku udało się zapobiec pęknięciu bańki kredytowej, ale za cenę stworzenia kolejnej. Państwo Środka nie może w nieskończoność odraczać terminu spłaty. Całkowite zadłużenie Chin może sięgnąć w tym kwartale 200 proc. PKB, ze 130 proc. w 2008 r.
Tradycyjnie, Pekin w takiej mętności systemu widział potężne narzędzie sterowania przepływami finansowymi pomiędzy bankami a firmami. Niejasność ta stwarza dziś duże niebezpieczeństwo. Chiński bank centralny powinien oświadczyć, że powstrzyma nadmierną płynność na rynku oraz powienien wyjaśnić, w jaki sposób zamierza tego dokonać i do czego dąży. Niejasne wypowiedzi tylko wzmagają niepokój na rynkach.

Jednocześnie szef Ludowego Banku Chin jest bezradny, ponieważ do czasu, aż liderzy Komunistycznej Partii Chin nie wycofają się z bankowości, nie może być prawdziwie skuteczny. Chiny potrzebują racjonalnej, opartej o rynek alokacji kapitału, z nie o dyktat chińskich urzędników, którzy czerpią korzyści z obecnych rozwiązań. Jeśli chiński rząd naprawdę chce zredukować rolę przedsiębiorstw państwowych, musi rozpocząć od prywatyzacji banków. Tylko kwitnący sektor prywatny może doprowadzić do wzrostu innowacyjności i konkurencyjności.

>>> Polecamy: Pogłoski o śmieci BRIC są przesadzone. Oto 10 kluczowych dla Indii reform

Potężna kreatura

Odkładanie tych trudnych reform przekształciło chińską gospodarkę w prawdziwego Frankensteina. To gigantyczna i potężna kreatura zrodzona z ekonomicznych eksperymentów, a jej twórcy coraz bardziej tracą nad nią kontrolę.

Nikt dziś nie zazdrości prezydentowi Xi Jinpingowi i premierowi Li Keqiangowi. Muszą oni bowiem zmierzyć się ze spowalniającą gospodarką i muszą wdrożyć niezbędne reformy, a to wszystko bez wzbudzania paniki na rynkach i destabilizacji społecznej. Premier i prezydent Chin powinni spoglądać w kierunku bezprecedensowych reform byłego premiera Zhu Rongji. Rongji pod koniec ubiegłego wieku dzięki swoim reformom państwowych firm za cenę pozbawienia 40 mln Chinczyków pracy, uczynił wiele dla gospodarczej równowagi w kraju.

Każda terapia szokowa będzie bolesna. Aby zaś mogła być skuteczna, musi dotykać fundamentalnych problemów, a nie tylko symptomów. W przeciwnym razie każda próba ograniczania akcji kredytowej przez szefa chińskiego banku centralnego będzie wysyłała fale niepokoju i paniki na rynki. Zhou Xiaochuan ma bowiem rację mówiąc, że należy powstrzymać chińskiego Frankensteina. Ale dokonać tego mogą tylko jego twórcy.

William Pesek jest felietonistą Bloomberg View.