Obaj nie mogą zaciągać kolejnych długów, bo mają nad sobą bat w postaci progów ostrożnościowych, których nie mogą przekroczyć. Co robią? Marszałek szuka oszczędności i zwraca się o pomoc do resortu finansów, bo przecież nie zmieni przepisów, które krępują mu inne ruchy – akcja „Stop janosikowe” nie daje żadnych rezultatów. Wicepremier również tnie wydatki, przygotowuje nowelizację budżetu państwa i przy wsparciu szefa rządu oraz parlamentarzystów zamierza zwiększyć deficyt, zdejmując jednocześnie pierwszy 50-proc. próg ostrożnościowy (prace nad zmianą ustawy o finansach publicznych, która go przewiduje, już się toczą w Sejmie).

Obu panów łączą nie tylko tego samego rodzaju kłopoty. Podobnie tłumaczą ich powody. Struzik jako winnych sytuacji finansowej Mazowsza wskazuje kryzys gospodarczy, prawo o janosikowym i niemożność planowania wzrostu gospodarczego (z wywiadu dla DGP). Sobie nie ma nic do zarzucenia. Rostowski nie inaczej. Odpowiedzialność za dziurę budżetową zrzuca na kryzys w strefie euro i Radę Polityki Pieniężnej, która powinna – jego zdaniem – szybciej i dalej obniżać stopy procentowe (z rozmowy w radiowej Trójce). On sam nie ma w tym żadnego udziału. A teraz wisienka na torcie, czyli bezcenna rada, jakiej udziela Jacek Rostowski Adamowi Struzikowi.

Tym, którzy nie czytali wydania Dziennika Gazety Prawnej z 22 lipca i nie wiedzą, o czym mowa, już wyjaśniam. Wicepremier i minister finansów w jednej osobie poradził marszałkowi województwa mazowieckiego, aby lepiej gospodarował swoim budżetem. Słusznie, bo gdyby marszałek właściwie planował przychody i wydatki, a potem monitorował ich realizację, nie musiałby prosić resortu finansów o zawieszenie wpłat janosikowego z powodu katastrofalnego stanu finansów Mazowsza (w kasie brakuje ok. 1,5 mld zł). Przecież wiedział, że stoi na czele bogatego regionu, którego obowiązkiem ustawowym jest dzielenie się pieniędzmi z biedniejszymi samorządami. Mógł więc – jak napisało Ministerstwo Finansów w piśmie do redakcji – „podejmować działania zmierzające do racjonalnego wydatkowania środków i gospodarowania posiadanymi zasobami w sposób oszczędny, ale gwarantujący też właściwe wykonanie niezbędnych zadań”. Mógł, ale w ocenie resortu tego nie zrobił i teraz puka do drzwi gmachu na Świętokrzyskiej z błaganiem na ustach: pomóżcie, ratujcie przed bankructwem. – Nie będziemy ratować, boście sami sobie winni. Radźcie sobie bez nas, skoro nie umiecie planować – do tego można by sprowadzić odpowiedź urzędników pod wodzą Rostowskiego. Zabawna rada i zabawna argumentacja, zważywszy na okoliczności. Bo przecież wiadomo, że budżet państwa na ten rok też został źle zaplanowany, zbyt optymistycznie, na co wielu ekonomistów wskazywało, gdy pojawił się w ubiegłym roku jego projekt, i ostrzegało, by go urealnić przed przyjęciem do realizacji. Wicepremierowi nie udało się przewidzieć, że wpływy z podatków będą niższe (choć mógł się tego spodziewać, bo już w ubiegłym roku spadały) i że nie wystarczy pieniędzy na wszystkie wydatki. Mało tego, nie podejmował działań, które „zmierzałyby do racjonalnego wydatkowania środków i gospodarowania posiadanymi zasobami w sposób oszczędny, ale gwarantujący też właściwe wykonanie niezbędnych zadań”. Przeciwnie, zgadzał się na przyjmowanie dodatkowych obciążeń dla budżetu, chociażby wynikających z wydłużenia urlopów rodzicielskich. W efekcie dziura w budżecie to 24 mld zł.

>>> Czytaj też: Adam Struzik: Mazowsze zamraża i tnie jak Grecja

Reklama

Naprawdę zaskakujące, jak to się stało. Wicepremier musi wszak wiedzieć, jak się gospodaruje budżetem, ba, umieć to robić w bardzo efektywny sposób, skoro takich rad udziela. A może nie zna tej prostej zasady, że najlepiej postępować tak, jak się doradza innym? Nie, na pewno nie. Wróćmy do wspólnych punktów Rostowskiego i Struzika. Obaj są pod ostrzałem. Ten pierwszy słyszy, że prowadzi Polskę do katastrofy finansowej, jaka się wydarzyła w Grecji, w związku z czym powinno się o nim mówić Jan „Grecki” Rostowski (albo jak kto woli, Jacek „Grecki” Rostowski). Ten drugi – że doprowadził do zapaści finansowej na Mazowszu, które niczym Ateny potrzebuje teraz bailoutu – w sumie można go więc określić Adamem „Greckim” Struzikiem. Obaj muszą liczyć na innych. Raz, żeby wyjść z koszmarnych problemów budżetowych. Dwa, żeby nie stracić stanowisk, czego domagają się członkowie partii opozycyjnych. I pewnie w tym obszarze liczenie im lepiej pójdzie niż w świecie cyfr lądujących w budżetach. Więc może będzie lepiej, jeśli już nie będą sobie wzajemnie radzić (marszałkowi też w końcu może przyjść to do głowy), jak planować i wydawać środki publiczne. Tu by się im przydał jakiś konsultant zewnętrzny.