Powody są z grubsza dwa. Po pierwsze wynik wydaje się przesądzony. Angela Merkel (i jej CDU) prowadzi z olbrzymią przewagą nad swoimi odwiecznymi rywalami z SPD. A socjaldemokratyczny kandydat na kanclerza Peer Steinbrueck na dobrą sprawę ani przez moment nie potrafił wcielić się w rolę wiarygodnej alternatywy. Jedyne pytanie brzmi: czy liberałowie (a więc dotychczasowi współkoalicjanci Merkel) zgarną swoje 6–7 proc. głosów. Jeżeli tak, koalicja CDU–FDP dostanie mandat na kolejne cztery lata. Jeżeli nie, powstanie pewnie wielka koalicja CDU–SPD. Tak czy owak na czele z „Mateczką Merkel”. Ale rzecz nie tylko w wyborczej arytmetyce, lecz raczej w tym, że za Odrą nie ma potrzeby politycznego przełomu. To odróżnia Niemcy od reszty Europy, w której się gotuje. Upadają rządy, wiążą się nowe koalicje i formują nowe ruchy polityczne. A w Niemczech spokój.
Tak się akurat złożyło, że ostatnie kilkanaście dni spędziłem w Hamburgu i Berlinie. I ten wyborczy spokój doskonale się tam czuje. Dość powiedzieć, że największym wydarzeniem berlińskiej kampanii wyborczej było to, że tamtejsze SPD celowo wywiesiło na mieście... stare plakaty z 2006 r. I to z wizerunkiem urzędującego burmistrza niemieckiej stolicy Klausa Wowereita (wtedy jeszcze o kilka siwych włosów i kilogramów młodszego). Tylko że tenże Wowereit w ogóle w nadchodzących wyborach do Bundestagu nie startuje. SPD tłumaczyło, że pokazując twarz rządzącego Berlinem od 2001 r. (i ciągle popularnego) „Wowiego”, chciało podciągnąć trochę notowania całej lewicy.
Publicysta berlińskiego „Tagesspiegla” Bernd Matthies komentuje ten eksperyment, pisząc, że CDU mogłoby równie dobrze wygrzebać stare plakaty z Ludwigiem Erhardem. A więc kanclerzem z lat 1963–1966. Jego kampania przebiegała wówczas pod hasłem „Żadnych eksperymentów”. „Czyż nie pasowałoby ono idealnie do dzisiejszej strategii wyborczej Angeli Merkel?” – zastanawia się publicysta „Tagesspiegla”. I dodaje, że może najlepiej byłoby po prostu wydrukować wspólne dla wszystkich ugrupowań plakaty „Głosujcie na nas!” albo „Wszystko dla Niemiec!”. Dobrze by to pasowało do ogólnego nastroju tej kampanii. Bo ona bardziej niż bitwę na polityczne wizje przypomina dylemat „Rama kontra Lätta”. Niewtajemniczonych informuję, że są to najpopularniejsze w Niemczech marki margaryny. Trudno jednak mówić o ich realnej konkurencji, bo obie produkowane są w tej samej fabryce w Wittenberdze należącej do koncernu Unilever.
Reklama
W odróżnieniu od reszty Europy za Odrą nie ma potrzeby politycznego przełomu