Jeszcze tylko cztery tygodnie i wtedy znów będzie można rozmawiać o europejskim kryzysie zadłużeniowym.

A przede wszystkim o tym, jak i ile Niemcy wyłożą na ratowanie południa Europy. Ale na razie... cicho sza! Kompletny bezruch w Brukseli, Berlinie i Ate - nach. Najpierw Angela Merkel musi wygrać wybory parlamentarne. Tak strategię wyborczą niemieckiej kanclerz opisuje tygodnik „Die Zeit”. Trzeba przyznać, że dosyć trafnie. Bo Merkel udała się duża sztuka. Zdołała na czas walki o głosy wyborców kom - pletnie wyciszyć kwestię europejską. Zdołała przekonać Niemców, że kryzys zadłużeniowy i recesja trzymające mocno sporą część kontynentu to nie do końca niemiecki problem. „Trochę jakby chodziło tu o konflikt blisko- wschodni. Owszem, przykra sprawa, ale tak naprawdę nic, co jakoś bezpośrednio dotykałoby mieszkańców Republiki Federalnej” – pisze „Zeit”.

A tymczasem to właśnie jest niemiecki problem. I niemiecka opinia publiczna przekona się o tym zaraz po wyborach. Kalendarz wydarzeń będzie mniej więcej następujący. W listopadzie z Aten wróci misja Między - narodowego Funduszu Walutowego. Ogłoszą prawdopodobnie, że 7,5 mld euro z pieniędzy „pożyczonych” Grecji od 2010 r. w ramach takich mechanizmów jak EFSF czy ESM musi zostać spisane na straty. To na początek. Bo nie ma żadnej pewności, czy nie trzeba będzie zapomnieć o części środków pożyczonych Cyprowi, Portugalii albo Hiszpanii. Odpuszczenie Grekom tych (co naj - mniej) 7,5 mld euro to będzie ważna cezura. Bo do tej pory programy pomocowe tak na dobrą sprawę nie obciążały budżetów krajów wierzycieli. Zgodnie z regułami sztuki trzeba będzie je zaksięgować jako stratę. Problem tylko w tym, że Niemcy pod rządami Merkel starają się zbijać za - dłużenie publiczne. W 2009 r. wpisali sobie nawet do konstytucji kotwi - cę ograniczającą deficyt (nie dług). Wniosek stąd płynie tylko jeden. Każdy miliard podarowany Grecji to miliard, który trzeba będzie wygospodarować w budżecie. W inwestycjach, wydatkach socjalnych albo podatkach. To będzie ten moment, kiedy ratowanie Południa po raz pierwszy real - nie zaboli. Niektórzy – jak choćby wielka diwa niemieckiej filozofii Juergen Habermas niedawno w „Spieglu” – argumentują, że Merkel (i jej rywale z opozycyjnej SPD też) powinni zacząć Niemców na te bóle przygotowywać. Powiedzieć im, że kraj na Unii i euro korzysta (ekonomicznie i politycznie). Więc teraz trzeba niestety parę groszy w unijną maszynkę zainwestować. Ale Merkel tego nie robi. Jest jak kierowca na trasie zalanej deszczem i spowitej mgłą. Przykleiła nos do przedniej szyby i mówi pasażerom: Zaufajcie mi, oprzyjcie się wygodnie na fotelu, zaraz z tej chmury wyjedziemy”. I wygląda na to, że 22 września Niemcy dadzą jej na to kolejne cztery lata