Olga Allonowa, jedna z najlepszych rosyjskich reporterek, sprawdziła dla tygodnika „Kommiersant-Włast”, jak radzą sobie oba organizmy po pierwszej pięciolatce. W 2008 r. Moskwa miała nadzieję, że w ślad za nią pójdą jej sojusznicy na świecie. Stało się inaczej. Do dziś poza nią Abchazję i Osetię Południową uznają jedynie Nikaragua i Wenezuela, a także niewielkie wyspiarskie państwa na Pacyfiku – Nauru i Tuvalu.

Teoretycznie Abchazja miała lepszy punkt wyjścia. Ciepłe morze, wysokie góry i istniejąca, choć znajdująca się w fatalnym stanie infrastruktura komunikacyjna. Ponadto bliskość rosyjskiego kurortu Soczi, w którym w przyszłym roku mają się odbyć zimowe igrzyska olimpijskie – wymarzone warunki, by turyści po bez mała trzech dekadach zapaści powrócili. „Dzisiaj Abchazja na korzyść odróżnia się od Soczi, w którym budowane są obiekty olimpijskie i drogi, a miejscowi godzinami stoją w korkach. Do tego jest znacznie taniej” – czytamy w tekście Allonowej.

W efekcie w ciągu wakacyjnego dnia rosyjsko-abchaską granicę przekracza 40 tys. osób. Mimo to budżet Suchumi wciąż zależy od rosyjskich dotacji. Pomoc finansowa z Moskwy to aż 70 proc. dochodów Abchazji. – Gdy z Rosji zaczęły przychodzić pieniądze, ustabilizowaliśmy sytuację społeczno-gospodarczą. Ludzie regularnie zaczęli dostawać pensje, coś się budowało – powiedział Allonowej Inał Chaszig z gazety „Czegiemskaja prawda”. Z biegiem lat dotacje malały. W ubiegłym roku Rosjanie wypełnili jedynie 53 proc. zobowiązań. A oprócz pieniędzy do Abchazji przyszli jednak również rosyjscy żołnierze, gdy w nieuznawanej szerzej republice powstała wielka baza wojskowa.

Ośmiu na dziesięciu Abchazów ma już rosyjskie paszporty. Miejscowa inteligencja coraz bardziej boi się rozpłynięcia 240-tysięcznego kraju w rosyjskim oceanie. Suchumi, choć niechętnie, jeszcze bardziej uzależniło się od Rosji. „Przed wojną byliśmy niepodlegli, teraz jesteśmy uznawani”, cytuje kwaśne słowa jednego ze swoich abchaskich rozmówców Wojciech Górecki w wydanej właśnie książce „Abchazja”, zamykającej świetną kaukaską trylogię. Jeszcze trudniejsza sytuacja panuje w Osetii Południowej. Zresztą w przeciwieństwie do Abchazów Osetyjczycy chętnie weszliby w skład wielkiego brata. Do zamieszkanej przez ledwie 50 tys. ludzi samozwańczej republiki można się dostać praktycznie tylko latem, gdy droga przez góry do Rosji jest przejezdna.

Reklama

Lotniska nie ma, połączeń kolejowych również. Budżet rządu w Cchinwali w 95 proc. zależy od rosyjskiej pomocy. Turystów nie da się tu ściągnąć, na budowę choćby zrębów normalnej gospodarki nie ma szans. A dotacje spadają i tutaj. W 2012 r. Cchinwali dostało od Rosjan 5,5 mld rubli pomocy (530 mln zł), dwukrotnie mniej niż w tużpowojennym 2009 r. Ludzie wegetują, pojawiają się obawy, że z czasem wszyscy południowi Osetyjczycy uciekną do bogatszej i lepiej skomunikowanej rosyjskiej Osetii Północnej. Jak to często bywa, koniec wojny obudził ogromne nadzieje. Kilka lat po wojnie więc jej miejsce zajęły frustracja i zrezygnowanie.